Ciemna strona bycia żoną rolnika… ;)

Odpalając pralkę z zestawem brudnych ubrań numer 55, często nie jestem świadoma zagrożeń jakie kryją się w ukryciu. Już prawie 6 lat po ślubie, a ja jeszcze się nie nauczyłam… Ktoś by powiedział: „grunt to sprawdzać kieszenie przed włożeniem ciuchów do pralki”. Pff… kieszenie… Kieszenie to ja sprawdzam.

Wyciągam zatem ciuszki robocze rolnika mego. Pachnące, świeżo wyprane, ale jakieś takie upierdzielone nie wiadomo czym. Całe pranie obsypane jakby… jakby… kukurydzą? Trzącham zatem kolejną parę spodni, trzepię z resztek roślinki znanego mi już pochodzenia. I w końcu znajduję winowajcę całego zdarzenia, w postaci podwiniętych nogawek u entych spodni. Z nich wysypuje się dalsza część zidentyfikowanego ujostwa… Szlag.

Myślę sobie spokojnie… tylko spokojnie. Jestem  żoną rolnika. To normalne. Przecież żonie grabarza z nogawek mężowych spodni zapewne wysypuje się ziemia. No na bank. Pokazuję więc lubemu cóż się wydarzyło. W zamian coś tam wspomina, że chciał pomóc wrzucając jeszcze jedną parę portek wprost do pralki. Bo po co oglądać. Pieniędzy tam nie nosi… No… Jakby tam były pieniądze to ja bym je na kilometr wyczuła. Jestem żoną! Bycie żoną do wyniuchania pieniędzy mężowskich zobowiązuje! Kukurydzy już mój rentgen w oczach nie widzi.

No i trzepię te ciuchy. Wspominając w między czasie jak to nowiuśkie spodnie wziął luby dnia pierwszego do pracy przy wylewaniu betonu… „No bo do pracy były te spodnie”. A no do pracy. Tylko nie ma problemu, by się z portek pozbyć kurzu, słomy, brudu wszelkiego pochodzenia. No nawet gówna krowiego się nie imam. Na beton patentu jeszcze nikt nie wymyślił. A może się mylę?

I trzepię te spodnie…

A że humor mam dobry to nie mówię nic o marnowaniu mego czasu i szanowaniu mej pracy…

I tak trzepię te spodnie…

„Orle! Sokole! Gołąbeczku serca mego… Czyż nie mogłeś go groma jasnego te piórka pogubić gdzie indziej?”

I tak trzepię te spodnie…

Dumam jednak, że przecież ludzie budują na wsiach domy z oddzielnym wejściem i pomieszczeniem na rzeczy do obrządku. I to jest myśl! Może to by pomogło? Idę więc do męża i namawiam go do przebudowy domu! Albo nie… Ten trzeba zburzyć. Budowę zaczniemy od zera… Jednak mężowi to nie w smak, bo dla jednych czystych portek całe przedsięwzięcie zwyczajnie się nie kalkuluje. A praca fizyczna, tutaj potrzeba „ciuchowych ofiar”!

No dobra…

To trzepię dalej te spodnie!

A jak tam u Was w tym temacie? 🙂

P.S. Zdjęcia podartych spodni i czapki wysłane przez czytelniczkę 🙂 pozdrawiam rolnikową i rolnika, którzy wiernie mi kibicują.