Coś tu śmierdzi

Od jakiegoś czasu zrobiło się bardzo duszno. Jednak nie dość, że robi się co rusz gorąco, to jeszcze zaczyna śmierdzieć. Serio. Czuję w powietrzu ten odór. Najgorsze jest to, że to nie jest zapach biegnący z obory. To zapach stęchlizny i zużytej przyjaźni. Znajomości takich, z których już nie wyciśnie się nawet kropli zaangażowania i chęci udawania, że obchodzi nas swój los. Jedyne co czuć to ten odór obojętności i fałszywe uśmiechy podczas i tak krótkiej rozmowy.
– „Karolina po co się tłumaczysz? Po co opowiadasz o swoim życiu?”
– „???”
A pamiętasz jak pytałeś/aś: „Karolina nie żałujesz `jeszcze` małżeństwa z rolnikiem?”
Albo moje ulubione powiedzonko: „Zagania Cię już mąż do pracy?”
Gdzie byłeś jak ludzie przekraczali granice przyzwoitości? Gdzie byłeś jak deptano po moim życiu, chamsko odciskając na nim numer swojego buta? Gdzie byłeś… mój przyjacielu? Bo przy mnie Ciebie nie było… Dostrzegałam jednak jak nieśmiało wyszczubiłeś swój nosek zza głów osób płaczących nad losem biednej, pokrzywdzonej przez los Karoliny. Tej, której w Waszym mniemaniu rolnik wziął spluwę, przystawił jej do skroni i kazał iść przed ołtarz. A tuż po ceremonii zagonił do pracy…
               Problem w tym, że do pracy mnie nie musiał zaganiać. Sama się o te obowiązki prosiłam. Ale rzeczywiście w pewnej chwili coś zaczęło zgrzytać. Coś uwierało na tyle, że poczułam ból. Marzenia przyszły do mnie i zapytały: „A co z nami? A gdzie w tym wszystkim my? Przecież chciałaś pisać?” I odezwało się wówczas także Pisanie z załzawionymi oczami i zapytało „już mnie nie kochasz?” Więc ów Pisanie przytuliłam do serca i obiecałam, że go nie opuszczę. Złapałam za długopis i zaczęłam mazać na papierze, ale nie o tym, że dziewczyny nie chcą na wieś, bo to wiadomo nie od dziś. Napisałam o tym, że ten temat jest w o wiele czarniejszej dupie niż się wszystkim wydaje. Dlaczego? By nie tłumaczyć każdemu z osobna.
               Wiesz co czułam widząc kobietę-matkę idącą do pracy? Nie, nie zazdrość. Czułam radość. Bo skoro poszła do pracy to znaczy, że właśnie tego potrzebowała. Bo ona robi coś dla siebie. Spełnia się nie tylko jako żona i matka. Spełnia się jako kobieta. Ja takim babkom z automatu przybijam piątkę i trzymam za nie kciuki. Teraz i ja mam swoją namiastkę pracy, samorealizacji. I wiesz co czuję? Radość. Ogromną radość. A Ty przyjacielu nadal płaczesz… Ale ja się z tego cieszę. Naprawdę się cieszę, że nie masz swoich problemów, więc szukasz ich u mnie. I tego braku problemów Ci życzę.
               Czy wiesz, że niektórzy ludzie mają w sobie więcej smrodu niż wszystkie obory w mojej okolicy razem wzięte? Plują jadem i innym tego typu syfem. I nie chodzi o to, by komuś sprawić przykrość. Chodzi o to, by człowieka zgnoić. Ten tekst to nie jest wołanie o pomoc. To manifest. Przeciw obłudzie, sztucznemu uśmiechaniu się do siebie, fałszywemu poklepywaniu po plecach.
Nie pytajcie ludzi o to jakie mają auto, ile pokoi mają w domu, ile hektarów uprawiają, ile dzieci udało im się spłodzić. Podejdźcie do człowieka i zapytajcie się go czy jest szczęśliwy. Tak zwyczajnie po ludzku szczęśliwy. Bo jeśli tak, to jakie znaczenie ma cała reszta? Bo szczęście to pojęcie względne. Bo szczęście każdy ma prawo odczuwać inaczej. Człowieku obudź się. Obudź się i żyj. I przy okazji daj pożyć innym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous article

Mini słownik rolniczo-polski cz.1