Czego życzyć rolnikowej?

Rolnikowa… Nie dziedziczka, nie kobieta rolnik. Rolnikowa… Żona rolnika! Próżno szukać tego określenia w książkach. Jednak co rusz płynie ono z ust osób mieszkających na wsi. Tytuł ten nie nabywa się tak łatwo. Nie jest to wcale takie proste oderwać farmera od codziennych obowiązków. Ale od czego jest miłość i idące z nią w parze feromony…? Tak czy siak, na co dzień nie jestem panią mgr Karoliną, tylko rolnikową, a to tytuł o wiele mniej chodliwy w dzisiejszych czasach, więc głowa do góry i pierś do przodu, a co…! „Rolnikowa” brzmi poważnie. Jest się w końcu tą towarzyszką w niedoli, wspólnikiem w biznesie i naczelnym kasowydawaczem. Jednym pachnie tutaj robotą i lekkim smrodem. Innym zajeżdża współczuciem i zmarnowanym życiem. Mało kto czuje powiew świeżego powietrza  w postaci dokonanego wyboru i życia w zgodzie z samą sobą. A trzeba powiedzieć wprost, że niezależnie czy komuś pachnie fiołkami czy czymś mniej przyjemnym, rolnikowa to przecież kobieta jak każda inna. Być może mam bogatszy bagaż obowiązków, trochę inne podejście do pewnych spraw, ale ze mnie kobieta, żona i matka jakich wiele. I kiedy ktoś pyta czego można by mi życzyć, i po głowie chodzi rozmówcy wysoka cena mleka, dobra cena poubojowa lub jeszcze lepsza cena z żywca, to przyznaję bez bicia, że jest to owszem bardzo istotne, ale patrząc na ten temat z boku jestem zmuszona daną osóbkę delikatnie rozczarować…
                   Tak się składa, że… Mogę żyć 100 lat, jeśli tyle dane jest żyć również moim bliskim. Mogę dobić wyśpiewywanej setki, jeśli tylko będę mogła uśmiechać się do kogoś kochanego, a nie do czterech ścian. Mogę mieć wszystko co najlepsze, ale nie muszę… Mogę mieć mierny porządek w domu, mnóstwo pracy poza nim, średnie zarobki… bo mam najlepszych synów na świecie i męża z górnej półki. Przydałoby się zdrowie, by móc dbać o siebie i swoją rodzinę. Przydałoby się trochę pomyślności, by nie brakowało mobilizacji do działania. Dobrze byłoby mieć w życiu trochę szczęścia, bo każdy na skrawek szczęścia zasługuje. Ze spraw przyziemnych potrzebny jest grunt pod nogami i kilka znaczących kwestii:
Żeby chciało się chcieć. Żeby nie brakowało żaru w oczach, zapału do pracy, werwy do ogarniania spraw ważnych i tych pierdół rzucanych pod nogi, tylko po to, by rozruszać mięśnie odpowiedzialne za „nie obijanie się”.
Żeby robota dała się przerobić. Nie mi. Mojemu mężowi. Żeby nie zawsze musiał wstawać wcześnie rano, by móc wrócić do domu późnym wieczorem. Żebym zawsze mogła móc się do niego przytulić, ewentualnie na niego pokrzyczeć bez powodu. Bym mogła częściej słuchać jego śmiechu, docinek, przytyków… Bo przecież „lepiej to już było”.
Żebym nie zazdrościła innym problemów. Aby za mówieniem „będzie dobrze”, gdzieś tam z tyłu głowy nie siedziały słowa: „co Ty pie*rzysz? To mają być problemy? Spójrz na moje!”
Bym zawsze potrafiła docenić to co mam. Bo kiedyś wygrałam milion na loterii, rozbiłam swój życiowy bank. Wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. Dlatego daj Boże zawsze doceniać, że ich mam.
Żeby dzieci były zdrowe. Bo dobre samopoczucie moich dzieci to też moje dobre samopoczucie. Bo jesteśmy ze sobą połączeni nieogarniętą przez mój rozum więzią. To trochę tak jakby istniała jakaś inna pępowiną, którą lekarze zapomnieli przeciąć. Wolę chorować sama parędziesiąt razy niż patrzeć na ból i dyskomfort moich dzieci. Mogę sama chodzić poobijana i bez zębów, niźli znowu leczyć siniaki moich pociech. Bo ja jestem matką. Ja mam tę siłę. Ja mam tę moc.
Żeby komuś chciało się zadbać o mnie. Aby ktoś czasem zatęsknił, miał na sercu moje dobre samopoczucie. By chciało się znaleźć mój numer w telefonie i zrobić z niego użytek. Żeby odpalano magiczny GPS, by znaleźć mnie nawet na końcu świata, zwłaszcza, gdy najbardziej tego potrzebuję.
Aby w te gorsze dni… skarpety same się cerowały, kawa zawsze była gorąca, ulubione zabawki się nie gubiły, a buziak mamy był wystarczającym lekarstwem.
A na koniec… żeby raz na jakiś czas popadało… słoneczko wychodziło zza chmur na parę godzin dziennie, specjalnie na życzenie moich dzieci… by maszyny się nie psuły… żniwa trwały krótko… by udało się wyjechać na parę dni i …. odpocząć…!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous article

Mini słownik rolniczo-polski cz.2

Next article

Ile? I czemu tak drogo?