Dekalog żony rolnika
Tyś Pan i władca serca mego, który zwabił mnie podstępem na swe włości z ziemi mych ojców, z domu mej matuli.
- W sezonie letnim, gorącym, silnie żrącym relacje rodzinne, będziesz honorowym gościem w domu naszym, bo swoją pracą zaspokajasz cudze brzuszki.
- W sezonie zimowym z deka spokojniejszym będę palić w piecu naszym, byś nie odmroził stópek swych spracowanych, zmarzniętych na mrozie.
- Nie będę rozstawiać widły Twe, gdzie grom Ci go wie, byś mógł spokojnie obrządzać, a nie joby wszechmocne na swą lubą słać.
- Na obrządek nasz będę prawie-zawsze na czas.
- Krówki podoję sama, nie podkreślając, że ja dama, gdy Ty dzielnie z przeziębienia będziesz się leczył.
- Herbata będzie zawsze nie za zimna, nie za gorąca, idealnie wręcz pachnąca, byś mógł w pośpiechu ją wypić, nie raniąc żołądka swego.
- Obiadzik tak samo w idealnej temperaturze będzie napełniać brzuszek Twój, ku uciesze mojej, na obraz i podobieństwo przepisowi liźniętego od tej dertej Pani z telewizji burzą loków blond.
- Będę dzielnie zbierała skarpety Twoje z podłogi naszej, chyba że szlag mnie jasny trafi i do kompletu dowalę do nich swoje.
- Będę zawsze wiedziała, gdzie rzeczy Twoje, wywalone w kąt nasz, wczoraj… tydzień temu… przyciśnięte przedmiotami nieznanego mi pochodzenia.
- Że nie będę puszczać oczka mego do portfela Twego – obiecać nie mogę.