Dlaczego rolnik nie może znaleźć żony? – poznajcie historie jandrzejmamy

Były niegdyś dla mnie czasy bardzo burzliwe i pełne dezorientacji. Zastanawiając się co dalej z moim życiem wiedziałam tylko jedno na pewno, chcę mieszkać na wsi. Co robić? Najrozsądniej szukać szczęścia z kimś kto na wsi chce mieszkać równie mocno jak ja. A i owszem, szukałam jakiegoś poczciwego, dobrego rolnika. I jeśli myślicie, że z tego tytułu byłam obiektem pożądania wszystkich panów rolników w okolicy, bo w końcu dziewczyn chętnych na wieś ze świecą można szukać, muszę Was rozczarować…
Ja nie miałam szczęścia do tych poczciwych farmerów, mnie trafiali się panowie mający dosyć wysokie wymagania. Problemem mojego braku porozumienia się z nimi była spuścizna poglądów po naszych dziadkach, a może nawet rodzicach. Działo się coś co moim zdaniem do dziś ciągnie się za rolnikami jak smród po gaciach. O co chodzi? Jak nie wiadomo o co na wsi chodzi, to chodzi o… posag.
                  Słowo to jest dla mnie absolutnym numerem 1 funkcjonującym pod kryptonimem: „tajemnica poliszynela”.  Zdawałoby się temat tabu, ale zawsze powraca na salony dokładnie wtedy kiedy trzeba. Posag moi drodzy nieraz wprowadza zamęt i skłóca czasami całkiem spoko rodziny. Ale do rzeczy.
X lat temu panowie rolnicy przyjmowani przeze mnie na tzw. kawie, rozsiadali się w fotelu z głową podniesioną wysoko do góry. Mieli siebie za bogów i najlepszej jakości byki rozpłodowe. Na szyi jakby mogli uwiesiliby sobie złote łańcuchy, by wyglądać ciut jak nie dubajskie szejki. Opowiadali co rusz czego to oni nie mają (tzn. ich rodzice) i rozglądali się dookoła czy robi to na mnie jakieś szczególne wrażenie. Jeśli nie widzieli w mych oczach podziwu i szacunku, byli gotowi mówić o planach kupna jachtu i wybudowaniu prywatnego domku wypoczynkowego na Malediwach. Patrzyli  na mnie jak na jałówkę wysokocielną. Oceniali wzrokiem i przed wydaniem opinii zadawali pytania pomocnicze. Jakie? Nie, nie… Mieli w nosie czy umiem gotować, czy potrafię jeździć ciągnikiem i tak dalej, i tak dalej.
– „Ile hektarów ma Twój tata?”, „A ile macie samochodów?”, „A ile macie ciągników?” – I żebyście mnie dobrze zrozumieli… oni pytali o to, ile będą w stanie z tego uczknąć, w razie gdyby chcieli się ze mną ożenić. Ano tak moi drodzy. Bywa, że miłość do wsi i ręce gotowe do roboty to za mało.
No to teraz możecie powiedzieć: „ale żeś tym rolnikom do kuwety nawaliła. Ty! Żona rolnika! Kobieta, która postawiła sobie za cel pokazanie niedowiarkom, że życie na wsi nie jest takie złe i ciężkie jak się wszystkim wydaje. Kobieta, która wie, że mąż rolnik dba o żonę jak o swoją najlepszą HF-kę”. Nie moi drodzy. To nie ja dowaliłam rolnikom, niektórzy rolnicy sami sobie dowalili.

W takim razie jakim cudem nabyłam tytuł żony rolnika? Już wyjaśniam. Mój wieloletni kolega podczas jednej z wielu naszych rozmów o tzw. „dupie Maryny” został przeze mnie poinformowany, że kocham wieś i nigdzie się z niej nie wybieram. Spojrzał się na mnie jakby mnie pierwszy raz w życiu na oczy zobaczył i zapytał: „jakbym zajął się na poważnie pracą na roli, pomogłabyś mi?” – i z racji tego, że bardzo mi zależy, aby mnie każdy zrozumiał jak należy, wytłumaczę łopatologicznie  o co on się właściwie zapytał: „jakbym poszedł doić krowy to poszłabyś ze mną? jakbym orał w polu od rana do wieczora to ugotowałabyś mi obiad? jakbym nie dał rady ruszyć ręką ani nogą, poobrządzałabyś sama? Traktowałabyś gospodarstwo jak nasz wspólny biznes? Nie traktowałabyś mnie jak woła do pracy? Bo ja bym Ciebie tak nie traktował… – domyślacie się może dlaczego tego, że wołem do pracy nie będę byłam pewna? Bo może i niektórym rolnikom pieniądze wyłączyły myślenie, ale oni zostali nauczeni, że żona to jest żona. O nią trzeba dbać i koniec. Choćby oni mieli chodzić w starych garniturach sprzed kilku sezonów, to żona ma kieckę numer pięćdziesiąt mieć. A jak nie to codziennie zupa na obiad i to mocno przesolona 😉

Po pozytywnej odpowiedzi na zadane przez kolegę pytanie zaczęła się moja telenowela pod tytułem „Mam się dobrze, pozdrawiam”. W przeciągu paru lat udało mi się poznać kilku rolników, którzy mieli poglądy pokroju mojego męża. Zdających sobie sprawę, że hektarów, ciągników i innych szmerów bajerów do grobu nie weźmiesz.  Nie mogę niestety powiedzieć, że Ci rolnicy mnożyli się jak grzyby po deszczu. Wielkiego urodzaju w postaci choć kilku marynowanych słoiczków z grzybkami to by z tego nie było… Ale światełko w tunelu jest. Rolnicy budzą się z głębokiego letargu. Ja osobiście cieszę się, że mam przyjemność znać kilku dżentelmenów, którzy nigdy na słowo posag się nie oglądali. Łatwo niestety nie mają. Zbierają żniwa zasiane przez kolegów po fachu. jak się z tych żniw wygrzebią? Nie mam pojęcia. Pań tutaj trzeba, bo może i wieś rolnikami stoi, ale jak kobiet tu nie będzie to polska wieś będzie w końcu leżeć… i to odłogiem.
                              Grzechem byłoby nie wspomnieć o najbardziej rozpowszechnionej tezie jakoby na wsi była tak ciężka praca, że lakier na damskich paznokciach nie jest w stanie tego wytrzymać. No… mój lakier trzyma się całkiem nieźle. Są oczywiście takie okresy w ciągu roku, w których zdobienie rączek jest czystą głupotą. Każda rolnikowa o tym wie. Jednak w tej kwestii zadam tylko jedno znaczące pytanie: „skoro jest tak ciężko być żoną rolnika, to czemu rolnikowa, matka dwójki dzieci, gospodyni domowa, pomagierka swego farmera, ma czas na prowadzenie tego bloga?” – przy czym należy dodać, że stworzenie jednego posta (chociażby tego właśnie) zajmuje mi ładnych parę godzin…

Znajomi często pytają kiedy będzie post o dojeniu krów i to koniecznie z załączonymi zdjęciami. Kiedy pokażę jak pracuję jeżdżąc na ciągniku… Doszło do tego, że wieś tylko z krowami i maszynami rolniczymi się kojarzy 🙂 Pamiętajcie, że ja walczę o to, by ludzie zrozumieli, że do obory to rolnik krowy zagania, a nie kobietę, którą kocha. Bo jeśli do obory kobieta za mężem idzie, to znaczy, że chce mu pomóc, a nie dlatego, że on ją do tego zmusza.

Nie taki rolnik zły jak się wydaje. Nie taka gospodarka straszna jak o niej mówią. Ale powiem Wam szczerze, że lekki strach w oczach miałam… przed życiem na własny rachunek, przed prowadzeniem bądź co bądź przedsiębiorstwa. Bo dzisiejsze gospodarowanie to nie lada wyzwanie. Jakby nie było, poważna sprawa!
                   Jeśli czyta mojego posta rolnik, który czuje się w tej chwili lekko urażony, no bo jemu zdrowe myślenie i dobre serce towarzyszyło od zawsze… brawo Ty. Pamiętaj tylko, że to nie ja moją historię wymyśliłam. Takie cuda wianki działy się i wiem, że dzieją się nadal. Dlatego sprostowania nie będzie. Co najwyżej jakaś kontynuacja tematu. Masz ochotę o tym porozmawiać, ewentualnie z jandrzejmamą się pokłócić? Zapraszam. Ja w życiu boję się trochę głupoty ludzkiej. Rolników zaś to ja się nie boję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *