Gdy relacje sąsiedzkie pójdą o krok za daleko


 

Wyobraź sobie, że pracujesz w małej, lokalnej firmie. Znajomych w pracy masz mało, ale dziarsko dzielicie się obowiązkami i wspieracie w tym, by firma szła do przodu. Jak myślisz, co jest Waszą mocną stroną w takim „lokalnym” układzie? Zapewne to, że się znacie i wiecie na co Was stać, w czym możecie sobie pomóc. A co jest Waszą słabą stroną? Zapewne to, że się znacie. Bo to pewnie Heńka wina, że coś nie wyszło, bo się spóźnił jak zwykle. Albo to wina Krysi, bo znowu pomyliła nazwy produktów, ona taka gapa – jak zwykle.

I miało być o wsi, a ja o firmie gadam… Jednak to tak trochę jest… Każda wioska to mała lokalna firma.

O co dokładnie się rozchodzi?

Miał to być kolejny wpis o relacjach sąsiedzkich z happy endem. „Powtarzam się”, „To już było” – tego typu treści kłębiły się w mojej głowie. Coś mi zgrzytało, coś nie pasowało.

Jeśli jednak miałabym zacząć rozważania od siebie to kluczowy jest fakt, że zakładając blog jandrzejmamablog.pl borykałam się z problemem jaki, gdybym mieszkała w mieście być może nie miałby miejsca. Chęć robienia czegoś innego, czyli tworzenie własnej strony internetowej, przyćmiewała jedna, znacząca myśl: „co ludzie powiedzą?” Bo to, że coś powiedzą, to to jest gwarant.

I serio to już było. Już nieraz podkreślałam, że domena ta przyświeca wielu ludziom na prowincji. Nie raz zaznaczałam również swój bardzo pozytywny stosunek do relacji sąsiedzkich. Wszystko co pisałam do tej pory było pisane pół żartem, pół serio. I nawet każde gówno obracałam w złoto. Z amoku pisarskiego obudziła mnie wiadomość z przed kilku dni: „Chciałam zacząć uprawę ziemniaków na większą skalę, ale sąsiadka mi nagadała, że chyba oszalałam. Wycofałam się z pomysłu”. Przeczytałam wiadomość jeden raz. Potem drugi. I coś mnie złapało. Tak mnie chwyciło, że ciężko było złapać oddech. Dziś już wiem, że to była ogromna złość. To nic innego jak dowód moi drodzy. Dowód na to, że trzeba sobie powiedzieć coś szczerze. Relacje sąsiedzkie na wsi mogą być także toksyczne. Bo cóż sąsiadce do tego, że Ty będziesz pracować przy ziemniakach. No cóż jej do tego?

„A u Ciebie w parafii też rewia mody? Bo ja to w szoku. Do Kościoła to trzeba się stroić jak na wesele” – zagadała niegdyś znajoma, która sprowadziła się na wieś parę lat temu. I mogłaby być to cudowna puenta tego, iż lubimy się nawzajem poobserwować i deko pooceniać. No dobra więcej niż deko. Parę kilo tego będzie. Jednak jak się  bawić to się bawić – przyjrzyjmy się temu bliżej.

Zapytałam jakiś czas temu czytelników o plusy i minusy tego, że na wsi tak dobrze się znamy. Efekty? Dosyć przewidywalne.

(Na wsi) „Można porozmawiać. Minus – nie zawsze ma się na to czas albo ochotę”

„Zabraknie Ci czegoś, albo zepsujesz coś, idziesz po pomoc i ją otrzymasz”

„Miło jest przejść się na spacer po wsi i co chwilę z kimś pogadać”.

A co się dzieje, gdy języki nas rozbolą?

„Jak zrobisz coś mega głupiego czy śmiesznego to będzie powtarzane po wsze czasy”.

„Wścibskość i szufladkowanie”

„Jeden drugiemu to by nóż serce wbił byle być lepszym i mieć więcej”.

„Ploty, plotkary i wymyślanie historii”.

„Wszystko się komentuje co kto zrobił, co kupił”.

Poszłam zatem o krok dalej i poprosiłam o podzielenie się tym, czy ze względu na „co ludzie powiedzą?” ktoś z czegoś w życiu zrezygnował. Wiecie… Takie „co ludzie powiedzą? – historia prawdziwa”. Bez lukru i bez ściemniania. Nie było mi do śmiechu ani trochę, gdy przeczytałam odpowiedzi. Pierwsza co prawda napawała pewnym optymizmem. Potem powiało wiejską grozą:

„Zrezygnowałam z męża, bo nie chciałam brać po pół roku rozwodu. I nie wybrałam tego wymarzonego przez rodziców. Wyprowadziłam się i sama ogarniam życie” – zapachniało Kasią Solską i Staszkiem Kolasą. Kto nie jest w temacie niech obejrzy film Kogel Mogel.

„Z prowadzenia jawnie bloga rolniczej żonki” – czyli mogłam mieć konkurencję.

„Z opalania się we własnym ogródku”.

„Z kobiety mojego życia. Wiem dawno to było, ale zabrakło mi odwagi”.

„Z firmy i bookstrama. Po dwóch latach jednak rozwijam obie rzeczy” – i tak trzeba żyć.

„Głównie to moje wymysły wokół domu. Kiedyś światła na święta, ozdoby, a teraz wszyscy to robią” – czyli ów osóbka była prekursorem. Zmiany zawsze bolą. Najlepsze jest podobno ostre cięcie.

„Dużo tego było. Najczęściej nie ubieram bardziej kolorowych, wyróżniających się ubrań” – rzeczywiście mam wrażenie, że na wsi lubimy być do siebie podobni. Wyróżnianie się to samoistne bycie na świeczniku. Obstrzał za 3… 2… 1…

„Jako sołtys postawiłem dużą choinkę w mojej miejscowości, nie podobało się. Przyszedł kolejny rok i mieszkańcy sami mnie zaczepiali kiedy będzie kolejna” – a może ta choinka to jak skarpetki mężowskie na podłodze w salonie? Muszą swoje odleżeć… Choinka też musiała swoje odstać, by się ludzie przyzwyczaili. A od przyzwyczajenia do polubienia to już niedaleka droga.

„W wieku osiemnastu lat (no czyli niedawno) przyjęłam oświadczyny. Zamiast się cieszyć swoim szczęściem myślałam w tym momencie co ludzie powiedzą. Byłam na świeczniku w całym mieście”.

Oho! Czy padło hasło „miasto”?

„W mieście też to jest” – A dlaczego? Aż szkoda nie zapytać.

„Tak przejrzałam sobie wszystko, co napisali ludzie w okienku i sobie myślę `kuźwa w bloku mamy to samo`.  – Pytam więc czy to nie kwestia całego miasta, a po prostu bloku?

„W moim bloku mieszka lekko ponad 200 osób. Czasem to taka mała wieś”. – I myślę, że to jest dobre odniesienie do wstępu tegoż wpisu. Sąsiedzi w bloku, pracownicy w firmie – poziom obgadywania level master.

Powiem szczerze, że powyższe wypowiedzi bolą mnie okrutnie. Bowiem żadna z tych sytuacji nie powinna mieć miejsca. Są to przykłady klasycznych, toksycznych relacji, do których podchodzi się nie pół żartem, pół serio, a z siekierą słowną. Ostre cięcie. Ostre postawienie granicy to podstawa. Jeśli sąsiada dana sprawa nie dotyczy, nie jest w żaden sposób zamieszany w jakąś sytuacje, czyjeś życie, to tniemy. Jeśli czujemy, że chcielibyśmy coś zrobić, ale z tyłu głowy mamy rozkminę „co sąsiad na to?” to znak, że mamy problem. To znak, że relacje sąsiedzkie poszły o krok za daleko…

„Czemu pozwalasz komuś mówić Ci co masz robić?” – pytam ciekawa czytelniczkę od pomysłu z ziemniakami.

„Karolina, ale ja nie chce nikogo urazić”. – „A jak ktoś Ciebie wali prosto w twarz to nie czujesz się urażona?”

„……”

I teraz należałoby zapytać samego siebie czy kiedykolwiek wypowiedzieliśmy swoją opinie na temat, który nas nie dotyczy? Czy wtrącaliśmy swoich parę groszy, mimo iż nie byliśmy o to proszeni? Jeśli komuś to się przytrafiło, śmiem twierdzić, że ma w sobie pierwiastek SOMSIEDZKI. I żeby nie było, ja na pewno też go mam. A jest to bardzo ważny pierwiastek, który sukcesywnie należy z siebie wypleniać.

 

P. S. O relacjach SOMSIEDZKICH pisałam coś nie coś tutaj – „Sąsiad SOMSIADOWI nierówny”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous article

Żona rolnika czy rolniczka

Next article

Gazeta „wiejskich” kobiet