„Ja jestem naprawdę szczęśliwa” – żona rolnika – runda trzecia

Pamiętacie wcześniejszy wywiad z żoną rolnika? W razie czego klikajcie TUTAJ Pod koniec wywiadu postulowałam o „Wałęsę w spódnicy z widłami w ręku”, by przeprowadzić jakąś światopoglądową wiejską rewolucję. Cóż… Wałęsy nadal na horyzoncie brak, ale świetnych kobiet, zwanych „rolnikowymi” absolutny nadmiar. W tej „świetności” nie chodzi o przerost ambicji czy ponadprzeciętne fizyczne możliwości moich bohaterek. Tu rozchodzi się o  zdrowe podejście do życia i dokonanych wyborów. Czuć wszechogarniający luz, coś a`la „dobrze jest”, więc  po co rozkładać to na czynniki pierwsze? Ostatnio przedstawiłam Wam „miastową kobietę”, która porzuciła dotychczasowe życie dla męża rolnika. Bohaterka dzielnie doiła i nadal doi krowy – i dobrze jej z tym. Dziś zaś żona rolnika, której życie wygląda z deka inaczej.

I tutaj oddaję głos mojej rozmówczyni, której pytań zadałam naprawdę niewiele. Jednak jej wypowiedzi były na tyle jasne i klarowne, że pytań w mej głowie zwyczajnie zabrakło.

„U mnie sytuacja wyglądała następująco: mając 18 lat poznałam męża. W sumie moja pierwsza wielka miłość. zaręczyliśmy się po 1.5 roku. Ślub był rok później. Byłam na pierwszym roku studiów dziennych, przeniosłam się na zaoczne. Po 1.5 roku urodził się syn, skończyłam licencjat i poszłam na mgr. Córkę urodziłam miesiąc po obronie, a w grudniu doczekaliśmy się córeczki. Mam 27 lat i 3 dzieci. 6, 3 i niecały rok. Mąż ma 32. W sumie jedynym dochodem jest prowadzone przez Męża gospodarstwo, bo ja albo macierzyński albo wychowawczy. Zajmujemy się produkcją zbóż. Nie mamy hodowli”.

I tutaj różnica między moimi bohaterkami narzuca się sama. Produkcja roślinna, a produkcja mleczna – mężowie trudniący się tym samym zawodem, skupiający się jednak na innych kwestiach związanych z rolnictwem. Czynnik wspólny? Maszyny, uprawa ziemi… ale przede wszystkim zadowolone żony 😉

„Przy zwierzętach jest dużo pracy. U nas w sezonie wiosennym i jesiennym się nie widujemy, ale w zimie jest ok. U mnie moja mama tylko była przerażona, że tak młodo chce wziąć ślub, ale raczej nikt nie miał żadnych uwag co do rolnictwa. Częściej znajomi na studiach byli w szoku jak mówiłam czym się zajmuje mąż i w sumie ja”.

A jesteś z miasta czy ze wsi?

„Pochodzę ze wsi. Tata miał gospodarstwo i brat je teraz przejął, ale takie nieduże ok. 30ha. My teraz uprawiamy ok. 165ha”.

A jak to jest być mamą na wsi?

„Na pewno bez samochodu ani rusz. W sumie mieszkamy we wsi gminnej, dość dużej, ale na uboczu. Raz w tygodniu jeździmy na basen, często na zakupy. Najgorsze jest, że do Krakowa mamy ok. godziny drogi. Mnie się wydaje, że panuje jeszcze taki stereotyp rolnika w kaloszach i z widłami. A jak wygląda nowocześnie i potrafi się wysłowić to ludzie są w szoku”.

Przytakuję rozmówczyni oczywiście. Jej opinię podzielam bowiem nie tylko ja, ale również osoby, z którymi miałam okazję pisać. Kontynuujemy:

„Ja jestem naprawdę szczęśliwa. Mamy gdzie spacerować. Mąż spełnia swoje marzenia. Dzieci zadowolone. Tylko ta zależność od pogodny jest niepokojąca. Możemy się napracować, a jedna burza wszystko zniszczy. Trzeba bardzo dobrze rozdzielać wydatki i inwestycje, żeby było ok. Na szczęście nie musimy liczyć każdego grosza”.

A Ty jako kobieta czujesz się spełniona? Nie jako matka, żona, tylko jako kobieta? Wieś zabrała Ci coś w tym temacie?

„Przecież niespełnioną kobieta równie dobrze można być w mieście. Gdy kobieta jest matką wydaje mi się, że jest spełniona gdy jej dzieci są zdrowe i szczęśliwe. Nie pracuje obecnie (macierzyński) więc nie mogę się spełniać zawodowo. Jako kobieta czuje się dobrze ze sobą. Mam zrobione paznokcie, lekki makijaż i włosy świeże. Relaksuje się czytając książki lub oglądając filmy”. To jest wiadome, że mieszkając na wsi ma się sporo obowiązków, ale wolność jest jedyna. Jak brakuje mi miasta to po prostu jadę na zakupy czy coś załatwić i po 30 minutach już mam dość. Tylko to trzeba być do tego stworzonym. Nie każdy będzie szczęśliwy na wsi, tak samo jak nie każdy będzie szczęśliwy w mieście”.

A dużo pomagasz mężowi w gospodarstwie?

„Zależy jak na to patrzeć. Fizycznie nie, bo maszynami nie jeżdżę (produkcja roślinna) ale księguje faktury, załatwiam formalności w urzędach, gotuję i zawożę jedzenie na pole dla męża i pracowników, a czasem tylko zamawiam. Jak mogę to pomagam”.

Można oczywiście dopytać moją dzisiejszą bohaterkę o parę innych kwestii, tylko w głowie trzeszczy mi jedna myśl: „po co?” W pewnym momencie padło bardzo znaczące zdanie: „Ja jestem naprawdę szczęśliwa”. W chwili, gdy słyszę takie słowa nie wnikam, nie doszukuję się ukrytego dna. Myślę, że to jest w życiu zaraz po zdrowiu najistotniejsze – być szczęśliwym. Póki co przybijam „mojej” żonie rolnika wirtualną piąteczkę i czekam nadal na „Wałęsę w spódnicy” koniecznie z widłami w ręku. Dlaczego? Skoro wieś z tymi widłami się kojarzy to niech już tak zostanie moi  mili. Tylko nie zapomnijmy, że te widły dzisiaj to nie symbol zacofania i głupoty, ale godnego życia, na które trzeba trochę ciężej zapracować – tyle.

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous article

„Dziedzic”