Jej wysokość – kura domowa

Popijając ostatnio kawę na dworze, obserwując bawiące się dzieci, moją szczególną uwagę przykuła przechadzająca się obok mnie kura. Przyjrzałam się tej opierzonej lasce, bo w jej chodzie i nerwowym spoglądaniu co i rusz w kierunku mych pociech (przyczynę opisywałam TUTAJ) dostrzegłam tak jakby … siebie. Przypomniało mi się określenie, za którym przyznam szczerze niekoniecznie niegdyś przepadałam – „kura domowa”. I w duchu pojawiło się znaczące pytanie – czy ja faktycznie ową kurą jestem, bo w teorii wszystko na to wskazuje.

A perspektywa bycia nią – jak dla jest mało atrakcyjna. Kury według mnie to bardzo smutne stworzenia. I mógłby ktoś rzec „jak to? toż to takie piękne ptaszki! I jaja dają, pyszna jajecznica dzięki nim na śniadanko jest…” – znam kilka innych stworzeń co kuperki mają atrakcyjniejsze, a od jaj to te moje kurowanie się można powiedzieć właśnie zaczęło… Po wykluciu się moich dwóch piskląt to ja dopiero mam życiową jajecznicę. A poza tym, widzieliście kiedykolwiek, żeby kura się uśmiechała? No właśnie…

I jakby tego było mało to zapytałam mojego męża z czym mu się kojarzy określenie „kura domowa”?

-„Z żoną” – odpowiedział mój luby, a ja się poczułam jakby mnie coś po buzi strzeliło, ale nic… Kamienna twarz, pełna powaga. Lecę z kosem dalej… „A dlaczegóż to z żoną darling?”

-„Bo nie z mężem przecież” – a to sobie chłopa wychowałam… Jednak zanim podświadomie wzięłam zamach , by trzasnąć mu lewym sierpowym, słyszę „ale to od kobiety zależy czy jest zasiedziałą kwoką czy też nie” – i tutaj zaniechałam ciosu, bo w tej kwestii jestem w stanie się z małżonkiem nawet zgodzić.

Żeby nie było tak pięknie, rozmowę zakończyłam  znaczącym oświadczeniem:

„Mężu czy zupa robiona przeze mnie była kiedyś za słona?”

„Nie, nie przypominam sobie”.

„To będzie”…

Na swoim fanpage`u zapytałam czytelników o to z czym kojarzy im się określenie „kura domowa” – i przyznam się, że odpowiedzi na to pytanie były dla mnie swego rodzaju lekcją. Ztem po kolei…

„[Kura domowa] Dla mnie kobieta niekoniecznie bezrobotna, ale traktująca pracę jako konieczność. A w domu? Kuchnia itp. Zero własnego zdania. Pod wpływem męża. Usługująca wszystkim domownikom. Zmęczona. Smutna. Sfrustrowana”. – O to to. Taka pani co to na drugie imię ma „Podaj mi piwo kobieto” lub „gdzie jest obiad do cholery?” Każde zajęcie, wszystko co jest do zrobienia, wygrzebuje z rubryki „muszę” bądź „przykry obowiązek”.  Takie wyobrażenia jako pierwsze wpadają mi do głowy.

„Kura domowa- kobieta „nie pracująca”, która zajmuje się domem i dziećmi, i milionem innych spraw z tym związanych. Zazwyczaj można spotkać ją w dresie i kucyku na głowie”. – Czy ktoś wie dlaczego czytelniczka wzięła stwierdzenie „nie pracująca” w magiczny cudzysłów? Oj ile by się dało, by czasami posiedzieć na tyłku co nie? A kucyk na głowie jest całkiem spoko. Praktyczny, łatwy w uczesaniu. Dresy też bardzo na topie. Teraz moda wychodzi naprzeciw kobietom zapracowanym, niemającym czasu bądź chęci na przebranie. Nic zaś nie daje tak kopa do ogarnięcia się – jak telefon z informacją o rychłym przybyciu gości. Daj Bóg, by się zapowiedzieli… W innym przypadku dom wygląda – tak jak wygląda.

Siedziałam sobie dalej, sączyłam kawusię i zamiast doszukiwać się cech wspólnych z opierzoną „Panią koko”, zaczęłam analizować co nas dzieli. A dzieli nas to i owo. Ja przede wszystkim wypuszczam się na tereny dalsze niż moje podwórko. Nie zadowalam się byle jakim ziarenkiem tylko sięgam po nowe smaki życia. Czy to, aby możliwe?

„Ja mówię o sobie kura domowa ładniej określając Pani Domu ;)” rzecze kolejna czytelniczka – czyż nie lepiej to brzmi? Dostojniej? Z klasą? Bo klasa musi w tym być. To co kryje w sobie nazwa „siedzenie w domu” nie ogarnęłaby nie jedna lukstorpeda. My jesteśmy zatem klasą samą w sobie. Marką rzekłabym. 

„Kura domowa” to teraz baba do wszystkiego. Ale często niektóra”kura domowa” ma wychodne!!!!. Przywdziewa wtedy szaty tzw. „do latania”/ bo tych „do kościoła „to jednak trochę szkoda/ i ….. JEDZIE DO MIASTA ? – rejestrować cielaki, zamawiać kolczyki dla bydła, odbierać fakturę z mleczarni. No, a że teraz na wsi się powodzi, jedzie super bryką. O!!!! wtedy „kura domowa” dostaje przyśpieszenia. Czy jej coś potrzeba czy nie, zahacza o wszystkie sklepy. Zazwyczaj nic nie kupuje lub prawie nic, bo nie ma już czasu, bo na samym oglądaniu zrobiło się późno, a zaraz dojenie. Ale to nic. „Kura domowa” i tak na satysfakcję, że przewietrzyła głowę. ? Brawo „kury domowe” te młode i te młode inaczej.?” – pozdrawiam autorkę tego wpisu! I tak zachodzę w głowę jednocześnie, jak to jest, że w mieście kobietę, która pomaga facetowi w ogarnięciu wspólnego biznesu określa się mianem „bizneswomen”, a na wsi jest to zaledwie „kura domowa”? W moim mniemaniu to co my robimy w domu, ale również poza nim, czyli w gospodarstwie i na polu – to prawdziwy wkład w dobre prosperowanie swego rodzaju przedsiębiorstwa. A no tak! Dobrze czytacie, bo to ile wkradło się papierologii do rolnictwa to tylko my ludzie wsi wiemy. Bawimy się w księgowość i inne tego typu atrakcje,w międzyczasie przyjmując kontrolę za kontrolą. Jest „fun” – nie ma co. 

A na deser to, co my kobiety lubimy najbardziej: „Ja nie mówię, że praca w domu jest zła. Broń Boże. Mój mąż ma codziennie dwa dania. Posprzątane jest. Lubię swoje babskie zadania ? ale też lubię pojechać do kosmetyczki, mieć swoje zdanie, wyskoczyć na pizze z koleżanką, no i lubię mieć swoje pieniądze”.  – Się zarobiło to się ma nieprawdaż? Nie zależnie od tego czy pomagamy zajmując się „tylko” domem, czy możemy sobie pozwolić na rekreacyjne wyjazdy w pole – to co robimy jest bardzo ważne. Koniec i kropka.

Jedna z czytelniczek zmądrzyła się (słusznie) i zapytała czemu podjęłam się pisania o kurach domowych właśnie. Tłumaczę zatem, że mam tutaj takie przydomowe ptaki, które podłażą pod nos i trudno na nie nie spojrzeć. No i naszła mnie refleksja… A refleksja ważna rzecz – zmusza do myślenia.

-„I jak czujesz się kurą domową?” – ciągnie za język cwana bestia (pozdrawiam Cię kochana).

-Nie. To co robię to cegiełka dołożona do niekończącej się pracy męża. Siedzimy w tym razem. Poza tym robię coś, by pokazać, że moje życie jest wartościowe. Jak każde inne życie. Ot taka myśl a propos tego, że piszę bloga.

Słowo klucz do całego wywodu to moi drodzy „nastawienie”. Pisałam, że temat ten ma dla mnie charakter edukacyjny i owszem tak jest. Widzę bowiem, że wśród kur domowych są „obsiadłe kury” tak jak określił mój mąż, ale są też te kokoszki co głowę z dumą noszą wysoko, ale i dystans do siebie mają. Kuperkiem kręcą wdzięcznie, piórami świecą, bo są dumne ze swojego życia. I brawa dla nich i fanfary w tle proszę! Ja do nich należę.