Zaczynają się ciepłe dni i w głowie rodzi się pomysł, by odkurzyć schowaną przed dziećmi na okres zimowy trampolinę. Okazuje się jednak, że odkurzyć ją nie wystarczy. Najpierw trzeba złożyć podstawy całej zabawy. Łapię więc za kombinerki, biorę parę śrubokrętów i idę walczyć o tzw. lepsze jutro z dodatkową atrakcją dla pociech w tle. Skręcam ze sobą rurki, montuję co trzeba wytężając umysł, a przede wszystkim mięśnie. Nagle jednak okazuje się, że śrubka, którą próbuję wkręcić od dłuższej chwili za cholerę nie pasuje. Co jest nie tak? Zanim uda mi się do tego dojść z tyłu dochodzą głosy: „pani mgr po studiach, a śrubki wkręcić nie potrafi”. I przez ten żar gniewu, który mnie ogarnia i kurwiki w oczach, mam już głęboko w poważaniu, że śrubki po prostu mi się pomyliły.
X lat temu po przejechaniu paru kilometrów autem uświadamiam sobie, że coś nie gra. Kapeć! No tak… Szukam numeru męża w telefonie, ale dochodzę do wniosku, że i tak jestem za daleko więc mi nie pomoże… Sama zaś nigdy tego nie robiłam, więc nie ryzykuję, dzwonię do kolegów z pracy, bo chwilę temu z niej wyjechałam. „Dziewczyna po studiach, a koła w samochodzie wymienić nie potrafi?” Kiedy moja twarz przybiera kolor krwistej czerwieni, krew zaś zalewa moje wnętrzności, wracam do domu wyjmuję zielony notesik zwany indeksem i szukam zajęć z zakresu mechaniki, które pewnie w zenicie swojej głupoty raczyłam chamsko opuszczać…
Co widzę? Analiza dzieła literackiego. Literatura staropolska – nic o mechanice samochodowej tudzież śrubkach. Literatura oświecenia – też nic. Pozytywizm i Młoda Polska – tłuste zero. W romantyźmie? – wątpię. Patrzę więc na coś z innej beczki. Historia Polski. Hm… silnik elektryczny wynalazł Francuz,oponę pneumatyczną gościu urodzony w Szkocji. Zatem jedna wielka d… Ostatnią deską ratunku jest dla mnie Gramatyka Historyczna Języka Polskiego. Jest to przedmiot, który nawet Internet swego czasu nie ogarniał. Myślę sobie: „może ktoś to wziął i logikę tego przedmiotu jeb*ął do samochodu?” Może w tym wszystkim jest istota tego co poeta miał na myśli? A miał zapewne na myśli to, by porobić sobie ze mnie notorycznie, raz na jakiś czas życiowe jaja…
I pytania co rusz zadawane… Po co w dzisiejszych czasach humaniści? Ni to coś naprawi, ni to coś zbuduje. Ale chcij umyśle ścisły napisać coś z sensem. Machnij prackę na stron 100, a nawet 200. I szukaj bezużytecznego humanisty, by Tobie to sprawdził, przeczytał. „Tylko tak, żeby to miało ręce i nogi”. Ręce i nogi… Jak ja czasem w tej pracy głowy szukam, do której chociaż na ciękiej niteczce będzie doczepiony mózg. A on o ręce i nogi prosi. Ale ja dzielnie i łopatologicznie tłumaczę, że błąd stylistyczny nie polega na złym dobraniu kolorów w stylizacji. Zaś złe postawienie przecinka w zdaniu może kogoś kosztować życie…
Grzechem byłoby nie wspomnieć o tym, że przecież umysły „rozluźnione” są przede wszystkim po to, by się ich kosztem móc dowartościować. Dzień w dzień polonista słucha jak ktoś musi sobie kupić „lepsiejszy” telefon. Jak to bardzo ktoś coś kiedyś „lubiał”. Jak to czasem trzeba coś „wziąść” w swoje ręce, ewentualnie „włanczać” lu „wyłanczać”. W myślach humanista nie raz walił głową o ścianę, błagał by rozmówca nie kaleczył języka polskiego, ale nic nie mówił, bo każdemu się zdarza coś czasem pomylić. Ale Ty polonisto weź palnij raz na jakiś czas, że trzeba załóżmy auto „cofnąć do tyłu”. Gównoburza za trzy… dwa… jeden…
Ale wiecie co? Gównoburzy to ja się nie boję. Bo ja baba ze wsi jestem. Na gównach to ja się znam.