Mini słownik rolniczo-polski cz.1

 Pewnego jakże słonecznego, wściekle piekącego dnia, rolnikowa Karolina odpala ciągnik i pyta męża: „to na które pole właściwie jedziemy?” -„Na staw!” I kobiecina w głowie ma jeden wielki znak zapytania. No dobra, rzeka to tu faktycznie gdzieś płynie, ale stawu to tu od przeszło czterech lat nie widziała. Mąż jedzie przodem, prowadzi tłokę na pole, wjeżdżają, a Karola jak stawu nie widziała tak nadal nie widzi. Pyta więc małżonka, gdzie on niby jest, i dowiaduje się, że owszem staw tutaj był, za jego dziada pradziada, który raczył w nim krowy poić i nogi moczyć. Potem rolnik coś napomknął o melioracji i o tym jak to staw diabli wzięli… I tak już nazwa funkcjonuje tu od lat. Tak się na to pole mówi i koniec.

Gdy kończą pracę Państwo Rolnikostwo „na stawie”, rolnik orzeka, że trzeba jechać do „błotka”. No i jak się zapewne domyślacie w oczach mych – rolnikowej Karoliny – wielkie zdziwienie, w głowie natłok myśli. Przewalam do góry nogami wszystkie dane jakie zebrałam na przestrzeni lat odnośnie ziemi jaką mąż uprawia. Mnożę zdobyte wiadomości, dzielę je przez wszystkie za i przeciw. Wyciągam z tego średnią prawdopodobieństwa, że może to tu, a może to tam. Ryzykuję, strzelam. Jadę na wyznaczone przez siebie miejsce. Zajeżdżam, i widzę na danym polu trawę do grabienia. Na mej twarzy uśmiech numer 1, w głowie poczucie jakbym była Polakiem, który niegdyś rozszyfrował słynną ENIGMĘ. Gdy kończę pracę mąż zarządza, bym pojechała „za górkę błotkową”. Staram się posłać mu najbardziej świadome spojrzenie na jakie mnie stać. Rozglądam się dookoła, bo w końcu to tutaj jest te psia mać błotko, to i górka gdzieś tu być musi. I wiecie co? Coś na kształt górki faktycznie tam jest. Jadę, patrzę, i znowu strzał w dziesiątkę. Satysfakcja sięga zenitu, bo z logicznym myśleniem bywam na bakier, a tu dwa razy z rzędu sukces.

Profilaktycznie po robocie zapytałam męża o inne zwroty dotyczące miejsc, na których przyjdzie mi pracować, i dlaczego tak się właściwie je nazywa. Po czym słyszę:
– w smugach – bo są tam smugi kobieto,
– na bieli – no od gleb bielicowych, (po czym dodaje) CHYBA?!
– za wodą – za wodą to znaczy za wodą!
– na pałatkach – bo w trakcie I wojny ruskie tam pałatki rozstawili… – zapytałam Internet co to pałatki, do tej pory tego wyjaśnienia nie ogarniam.
Małżonek raczył coś wspomnieć o nazwie zwanej „wygon”, i tu się uśmiechnęłam i grzecznie podniosłam rękę do góry, no bo przecież wygon to ja wiem, że to zawsze było miejsce, gdzie się znajomi na piwo i pogaduchy spotykali, a mąż zgasił mnie stanowczym „nie!” I się dowiedziałam, że to przecież droga prowadząca ze wsi w szeroko pojęte pole…
W rolnictwie jest wiele terminów wartych ogarnięcia. Podobnie jak znajomość prawa, zapoznanie się z rolniczymi określeniami absolutnie nie zaszkodzi. Jednak poza językiem zawodowym, który można spotkać w mądrych książkach, wśród ludzi mieszkających na wsi panuje cała gama nazw i zwrotów, które mogę określić jako… hmm… regionalizmy? Raczej nie. Trochę mi to zajeżdża czymś pośrednim między neologizmami a archaizmami z wyraźnym powiewem klimatów wiejskich. Z jednej strony są to dla mnie nowe zwroty, nowe wyrazy, z drugiej funkcjonują one od dawien dawna. Sprytnie przechodzą one z pokolenia na pokolenie, aż dochodzi do sytuacji, kiedy mówi się na dane miejsce tak, a nie inaczej nie mając bladego pojęcia skąd ów nazwa właściwie się wzięła. Poza tym istnieje wiele sformułowań, których znajomość sprawia, że życie staje się łatwiejsze.
Jak byłam w podstawówce bardzo lubiłam różne ciekawostki z podręczników, które kryły się pod wdzięczną nazwą „zapamiętaj”. Tak więc:
ZAPAMIĘTAJ: Istnieje cała plejada słów i zwrotów pozwalających zrozumieć rolnika. Jest cała gama wyrażeń, których znajomość ułatwia komunikację, przyśpiesza czas pracy, a nawet ratuje życie.
Poniżej kilka przykładów.
Słowa zakazane, niewystępujące w słowniku myślowym prawdziwego rolnika:
– nie umiem,
– nie potrafię,
– nie zrobię tego.
Użycie takich zwrotów przez rolnikową grozi nadmiernym słowotokiem z ust rolnika, ewentualnie natychmiastową wizualizacją, że się da. Jeśli wizualizacja się powiedzie, nadchodzi faza „przyznanie racji mężowi”, a ta faza bardzo rolnikową boli. Jeśli zaś pokaz okaże się porażką, grozi to słowotokiem rolnika – poziom hard.
Seria zwrotów w interakcji rolnik-żona:
– kochanie pomóż mi, to zajmie 15 minut – 2 godziny później…
– śpieszy mi się, podasz mi kluczę? – a spróbuj mu tych kluczy nie podać 🙂
– roboty mam w ch*j – to oznacza nic innego jak to, że rolnik rzeczywiście pracy w ch*j ma i wcześniej jak na 22:00 do domu nie wróci
– kochanie masz ochotę na kawę? – żono zrób mi kawę
– jaka dziś pogoda darling? – wyjdź i se zobacz
– nie! – to znaczy „zastanowię się”
– nie i koniec – a to oznacza faktycznie, że „nie”
– no dobra – niech bedzie po Twojemu
– a rób jak uważasz – pod żadnym pozorem nie rób jak uważasz

– żono, ubierz się, bo jest dziś zimno – żono, kocham Cię, uważaj na siebie.

Chciałbyś/chciałabyś coś dodać? Chętnie to dopiszę do mojej listy, bo… cdn.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous article

Dzieci vs wieś

Next article

Coś tu śmierdzi