Na rolniczkę nie wyglądasz
„Bo Ty na rolniczkę nie wyglądasz” – zdarzyło mi się usłyszeć kilka razy tego typu stwierdzenie, które czasami dziwiło, innym razem bawiło, a bywało także, że kusiło aby zapytać – to jak ta rolniczka właściwie wygląda? Żartobliwie pytałam czy brakuje mi atrybutów typu: widły, bańka na mleko, gumiaki (ale takie, z których wystaje koniecznie słoma). Podczas dyskusji o wyglądzie rolniczki okazywało się, że to może być nie tyle kwestia ubioru (choć to oczywiście podstawa), ale przede wszystkim wyrazu twarzy, ilości zmarszczek będących wynikiem nie procesu starzenia, a ciężkiej pracy fizycznej. No i smutek! Powinnam być smutna, bo przecież jestem spracowana. I wiecie co? Bywa, że jestem. Zmęczenie daje czasami w kość, jednak ostatnio czytania przeze mnie lektura „Chłopek” Joanny Kuciel-Fydryszak dała mi odpowiedzi na wiele nurtujących w tej kwestii pytań. Przyznam szczerze, że dawne uroki życia na wsi były mi znane po japońsku, czyli „jako tako”. Wiedziałam to i owo, warunki widziałam na własne oczy. Słuchałam nieraz opowiadań osób starszych, którym jakoś nigdy nie towarzyszyła tęsknota i rozrzewnienie. Mimo to książka Pani Joanny dała mi mocno do myślenia. Nie da się ukryć, że żyjemy teraz w zupełnie innych czasach. Różnice czuć niemal w każdej sferze wiejskiego życia.
Co jest nadal w modzie to postrzeganie życia rolniczki w postaci kursowania w magicznym trójkącie: obora-dom-dzieci. Powtórzmy, bo to ważne: obora-dom-dzieci.
Coraz częściej się zdarza, że dochodzi do pewnych zniekształceń tegoż trójkąta, bo z zewnątrz dochodzą jeszcze: wyjścia na spektakle, koncerty, spotkania ze znajomymi, zakupy (nie tylko te podstawowe, ale i takie dla przyjemności). To może powodować pewien zgrzyt, ale te zmiany następują już od dawna. Póki co wróćmy chwilę na wieś kilkadziesiąt lat wstecz, gdzie kobieta wiejska podobno pracuje nawet 500 godzin rocznie więcej niż mężczyzna:
J. Kuciel-Frydryszak, Chłopki, Warszawa 2023, s.208-209:
„[Lekarze] od dawna ze współczuciem patrzą na młode wieśniaczki i ostrzegają przed zdrowotnymi skutkami przepracowania. <Kobieta wiejska pracuje zbyt ciężko – przestrzega doktor Czesław Piekarski pracujący na wsi pod Gostyniem w Poznańskiem. – Wykonuje całą prace domową, wcale niełatwą wobec braku najprymitywniejszych wygód, prace oprzątania i karmienia bydła i drobiu, a w czasie największego nasilenia robót rolnych, wczesną wiosną i jesienią ciężko pracuje, pomagając mężowi lub ojcu. Od początku żniw aż do późnej jesieni wybiórki kartofli i buraków jest w nieprzerwanym trudzie. Praca ta zaczyna się od wyjścia ze szkoły, a kończy się śmiercią. Przerywana jest częstymi okresami ciąży, w czasie której ochrona macierzyństwa praktycznie nie istnieje. Pewna mała część kobiet dobrze rozwija się fizycznie, większość szybko słabnie i marnieje. Często też spotyka się kobiety wiejskie trzydziestoletnie o wyglądzie staruszki>„.
I teraz biorąc pod uwagę powyższy cytat odpowiedzmy sobie na pytanie: dlaczego dzisiejsza kobieta pracująca na wsi (współcześnie nazywana rolniczką) w wieku 30 lat nie przypomina staruszki? Ja się oczywiście tylko domyślam, ale moim zdaniem charakter pracy na wsi uległ zmianie. W grę weszły nowe przepisy, maszyny ułatwiające pracę oraz równiejszy podział obowiązków. Zwiększyła się świadomość kobiet, że można żyć inaczej, że mogą bardziej o siebie dbać, ba – mogą stawiać nie tylko na pracę, męża, dzieci, ale również na siebie. Ktoś by to nazwał „głupotą” i „fanaberią”, ja osobiście wolę określenie „większa świadomość”.
Nie mogę jednak nie wspomnieć o atrybutach jakie towarzyszyły naszym dziadkom i babciom. Znak charakterystyczny, którego próżno szukać wśród obecnych osób mieszkających na wsi: dziadek – laska, babcia – fartuch i chusta na głowie. Ze swojej strony dorzucę jeszcze swetry robione przez kobiety na wsi. To nie były zwykłe swetry. Jak się któryś sprał młodemu pokoleniu podczas prania to płakały całe rodziny. Pamiętam jak sweter mojej babci po wyjęciu z pralki nadawał się rozmiarem dla naszego mikro-pieska domowego. Dramat proszę państwa, bo gdzie taki odkupić? No już takich to nie ma.
Przycupnę jednak przy tej chuście na głowie. Piękne, charakterystyczne, jakże przeze mnie dobrze wspominane. Przy czym „przeze mnie” to dobre określenie. Jeden z fragmentów książki Pani Joanny dał mi bowiem do myślenia. Jestem ciekawa czy ktoś z Was właśnie tak to pamięta?:
J. Kuciel-Frydryszak, Chłopki, Warszawa 2023, s. 134:
„[…] chusta do stempel i pozbawić jej kobietę to tyle, co ją wykluczyć, a więc upokorzyć i odrzucić. Mężatka bez chustki to widok hańbiący. Nie powinna bez niej wychodzić z domu i musi odpowiednio ją wiązać – w niektórych rejonach pod brodą, a w innych z tyłu, pod włosami. Jak wielkie ma to znaczenie przekonała się dziewczyna ze wsi Błażowa, która idąc do kościoła, zawiązała chustkę z tyłu, niezgodnie z lokalną tradycją. Podczas mszy w tamtejszym kościele inna kobieta ściągnęła chustkę z jej głowy. A o jej występku huczała cała wieś. Nie należy łamać zasad. Wszystkie muszą wiązać tak samo”.
A Waszym zdaniem jak wygląda współczesna rolniczka? Dajcie znać w komentarzach.
Karolina/Jandrzejka