O „mięsie” słów kilka

W sieci rozsiała się porządna fala krytyki na moich kochanych rolników. Wszystko za sprawą reportażu ukazanego w telewizji a propos szemranej działalności ubojni oddalonej od mojej miejscowości o paręnaście kilometrów. Tak się dziwnie składa, że w każdym zakładzie pracy znajdzie się coś mniej bądź bardziej podejrzanego, do czego można by było się przyczepić. Tutaj zaprezentowano sprawę jako temat z grubej rury. Internet jak nietrudno się domyślić – oszalał. Nagonka na rolników niesamowita, zwłaszcza, że ludzie są tam anonimowi, niekoniecznie świadomi szczegółów sprawy, oczywiście w bojowym nastawieniu. Okazuje się bowiem w świetle tego co czytam, że mój mąż i jego koledzy po fachu zacierają ręce, by potruć resztę społeczeństwa. Broń Boże siebie. Na własny użytek podobno robimy wszystko eko i bio. Każdy rolnik według internetowych znawców ma krowy, które doi tylko dla siebie i te, które doi dla mleczarni. Roślinki jakie hodujemy też dzielimy na te trafiające do garnków naszych i tych cudzych. My nie korzystamy z tego co sprzedajemy. Wszelką chemię walimy tylko do tego, co będą jeść i pić nasi znajomi i dalecy krewni. Urabiamy się po pachy, by koledzy i koleżanki z miast świecili i promieniowali jakimś syfem. Podobno ryzykujemy, że nasze dzieci pójdą do sklepu i nie daj Bóg sobie kupią coś czym my te produkty faszerujemy. Uwierzcie, że nie chcę być wredna i złośliwa, ale zwyczajnie jest mi już od tego słabo.

Co by nie zrobić i tak źle, co by nie powiedzieć i tak niedobrze. Przykładem tego może być przeczytany dziś przeze mnie artykuł jak to jedna para ze słynnego „Rolnika…” chcąc utożsamić się z ludźmi po fachu, wzięła udział w proteście, w którym postulatem jest zmiana organizacji handlu w Polsce. „Utożsamiamy się z tymi problemami, chcemy wykorzystać naszą popularność, by zwrócić na to uwagę społeczeństwa”. – No i fajnie, chciałoby się rzec szlachetnie. A tu się okazuje, że się mylę. Oni opowiadają moi drodzy o problemach rolników, a ludzie w komentarzach o braku elokwencji i potrzebie lansu. A gdy zabrakło już durnych argumentów, przyczepiono się do „komicznej” różnicy wzrostu małżonków. Dalej jest już tylko lepiej: „Dziady!” Moja koleżanka ma męża rolnika, (o! to tak jak ja) tylko na siebie nie dostają kasy z Unii. Płacą nawet za koszenie łąki, mają ponad 10 tys. za jedno skoszenie. Na ekologię drugie tyle. Traktor nowy z dotacji, na coś tam 200 tys. i tak w kółko i jeszcze im źle. Dzik przejdzie przez pole i już im kasa leci”. – Ja znawcą rolnictwa nie jestem, ale ten dzik na tym polu to urządza sobie chyba coś innego jak spacer? Poza tym, jak na tyle kasiory co Panowie mają za nic, to dużo tych bogaczy samotnych i bezdzietnych po ulicach maszeruje. A Ci starsi co się potomków doczekali nie mają następców, bo czasami nie tyle nie chcą na gospodarstwie pracować, co im się po prostu takie zajęcie nie opłaca. Z przytoczonego komentarza wynika, że na polach rośnie mamona, a krowom z cycków płynne złoto leci. Tylko czemu tak mało chętnych na te nasze wiejskie eldorado?

Ludzie kupują żywność sprowadzaną z zagranicy, bardziej przetworzoną, by mogła przetrwać okres dostawy do Polski. Kupują, bo taniej. Jednak w chwili, gdy coś zaczyna się dziać to zatruwa ich tylko i wyłącznie polski rolnik. Telewizja rzuca społeczeństwu dany temat, który nie będzie filtrowany przez ich zdrowy rozsądek. Mało kto wysili się, by zgłębić temat i zobaczyć co piszą o tym chociażby lokalne gazety. Mówię tu akurat o kwestii mięsa sprzedawanego na terenie powiatu, w którym mieszkam. Słucha się tylko reportaży o szczęśliwym odnalezieniu „wątpliwej ” partii towaru. Przy czym reportaż ten pokazuje to tak, jakby zapobiegnięto drugiemu Czarnobylowi.

Kończąc i tak już za długi wywód, podkreślę, że każdy z nas ma kogoś kto się rolnictwem zajmuje – rodziców, rodzeństwo, kuzynostwo, znajomych. Czy naprawdę uważamy, że oni chcą nas otruć?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *