Obraz ludzi ze wsi – miejskie wyobrażenia vs rzeczywistość

„Byliśmy na weselu. Tydzień temu. Ci co nas nie znali nie chcieli wierzyć że mamy bydło. Wie Pani czemu???? Bo byliśmy za dobrze ubrani”. – Ten sam fragment wypowiedzi czytelniczki przedstawiłam Wam na swoim fanpage`u, jako zalążek tego co się szykuje w nadchodzącym poście. Wtedy nie pokusiłam się o komentowanie czegokolwiek, teraz czas na zadanie kluczowego pytania, którego nie zadałam jego autorce podczas prywatnej rozmowy: Ubranie ubraniem, a słownictwem kochana jakim się posługujecie??? W jaki sposób się wypowiadacie??? Bo wiesz … My z mężem też niedawno byliśmy na weselu, naprzeciwko nas siedziało takie jedno Państwo mecenasostwo… Wygląd miałam gdzieś, bo wiocha jaka wypływała z ich zachowania dawała odór na kilometr. Już ktoś kiedyś tłumaczył, że szambo nie jest perfumerią. Smród to smród. Mówią, że jak jest to gdzieś ulatniać się musi. Ja nie z tych co na weselu siedzą przy stole, ja wolę tupać nóżką na parkiecie, ale w tym przypadku to nawet na posiłek ciepły ciężko było pośladki naprzeciwko nich posadzić… A jak już muszę uczepić się wyglądu… Było się na nie jednym wiejskim weselu. Chciałabym napisać: Ach, co to był za ślub”, ale nie… „Ech, co to było? Rewia mody?”. Mówię Wam. Panowie farmerzy garniturki w „modnych” kolorach, bo czarny to tandetny i bardziej żałobny. Panie rolnikowe w kieckach, których próżno szukać na wiejskich targach. Różnorodne, unikatowe kreacje… a w razie, gdyby jakaś dziunia miała taką samą kieckę, w samochodzie czekają dwie kolejne na zmianę. O wyszukanych fryzurach i makijażach rodem z hollywood nie muszę chyba wspominać. No … bywają Panie z rozpuszczonymi włosami, z jasnym komunikatem „jestem młodą mamą i nie mam na to czasu”, ewentualnie „miałam zapisaną wizytę, ale akurat krowa zaczęła się cielić, więc nie mogłam na nią pojechać”, ale tych pań, do których ja się zaliczam jest naprawdę bardzo mało.
Teraz powinnam napisać, że będę w tym poście obalać stereotypy odnośnie postrzegania rolników. Że będę chciała pogrozić paluszkiem tym, którzy splunęli w ich stronę tylko dlatego, bo nie wykazali jakiejkolwiek inicjatywy, by zapoznać się nieco z tematem. Ale odbierajcie to jak Wam serducho podpowiada. Ja z góry za wszelkie uszczypliwości i złośliwości absolutnie… nie przepraszam.

Po poradę udałam się do Pana, który z miastem jako tako wziął ślub. Tam mieszka, pracuje, cieszy się życiem bez krów i świnek. Co rusz jednak wykazuje chęć zapoznania się procedurą ubijania masła na wsi tudzież innych ciekawych zajęć, których przecież się nie imamy: „[…] opowiem Ci co mówią inni ludzie mojego otoczenia. Rolników ogólnie postrzega się jako ludzi zacofanych, mało inteligentnych, ale z drugiej strony zaradnych. Ludzie z miasta zazdroszczą rolnikom świeżego powietrza bez zanieczyszczeń, bezstresowego życia. Jeśli chodzi o wygląd to: słoma w gumiakach, widły, ogrodniczki, beret albo sweter+dresy, a nieodłączny atrybut to dodatkowo oprócz wideł, kosa i ciągnik” – także kochany panie rolniku, jeśli masz wychodne, a nie zabierasz ze sobą wymienionych atrybutów to trochę tak jakbyś wyrzekł się ojca i matki. Wstydź się kolego tego, że wypleniasz z siebie swą ojcowiznę. Dziw mnie bierze, że masz czelność człowieku modnie się ubierać i w dodatku ładnie pachnieć. To są po prostu chwyty poniżej pasa… Tak się nie robi! I po kiego grzyba wsiadasz w ten samochód? Weź jedź ciągnikiem, w końcu kosztował tyle co mieszkanie w mieście… ale kto na to zwraca uwagę?

Jednak ludziom „miastowym” pewne rzeczy mogą się pokiełbasić. Mogą coś źle zrozumieć, nie zauważyć, że wszystko się zmienia, łącznie z rolnictwem i panami farmerami. Pamiętam jednak jak moja koleżanka (która wychowywała się na wsi), popijając ze mną kawę jakieś 2 lata po moim ślubie została nieopatrznie oświecona, że wyszłam za mąż za rolnika. Serio… Nie wiem jak to się stało, że przez ładnych parę lat jakoś nie było o tym gadki. Dla mnie to było takie oczywiste, a ona się nie zczaiła mimo, że parę razy z moim lubym miała okazję się zobaczyć. Więc jak to się stało? Nic przecież nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. Nagle się dowiedziała, wstrząsnęło nią porządnie. A w mojej głowie: „Oho, Houston, mamy problem”, wśród nas jest… rolnik. Pie*rzony rolnik ninja. No bo wiecie… Aparycja jak talala, ubrany schludnie, włosy na żel. Całokształt taki, że „fiu fiu”. I kręciła biedaczka oczami na lewo i prawo, w głowie odtwarzała nagrania ze wszystkich spotkań. Czy mówił coś o krowach? A może o świniach? Sadził jakieś joby, że maszyna się popsuła??? No mówię Wam, jedno wielkie zero, nic, totalna pustka. Czyżby to oznaczało, że on ma jakieś inne zainteresowania? Że ot tak po prostu można z nim pogadać o wszystkim i o niczym?
Ale dobra, jedziemy dalej z tym koksem, kolego miastowy, proszę kontynuuj:
„A jeśli chodzi o sposób bycia (rolników oczywiście): posługiwanie się nieskomplikowanym słownictwem” – i kolejny zryw z serii „jandrzejmamę język świerzbi” – ja na swoim blogu trzaskam całą masą metafor i dziwnych zwrotów, które „ludzie prości” rozumieją. Dowodem tego jest chociażby fakt, że do tej pory nie zdarzyło mi się wymienić kilku zdań z osobami patrzącymi się na mnie jakimś zdezorientowanym wzrokiem a`la „o ja pier*olę, co ona gada?”
Co jeszcze? „- cwaniakowanie (mówi się bycie tzw. wiejskim filozofem – wszystko wiedzą najlepiej oraz powiedzenie człowiek ze wsi wyjdzie ale wieś z człowieka nie), patrzenie tylko przez pryzmat swojego nosa na świat”. – Tu pozdrawiam serdecznie pokolenia moich rodziców wzwyż. Choćby ktoś dajmy na to za granicą nigdy nie był, to i tak będzie lepiej od kierowcy tira wiedział jakie dróżki są tam czy siam i ile to policja tam i siam w łapę nie weźmie. Także z tą teorią się niestety zgadzam.
„Z drugiej strony upór, wytrwałe dążenie do realizacji celów i duża pewność siebie”. – Ha! No w końcu widać, że w wiejskim sposobie bycia jest coś czego nie powstydziłby się miastowy biznesmen. Ja dorzuciłabym tu jeszcze pracowitość. Ale nie aż tak ogromną, by na hasło „praca” mieć motyle w brzuchu i czuć nieprzejednaną ekscytację. Od tego typu atrakcji jest przecież mąż/żona.
„Co więcej, mieszkańcy miast nie wyobrażają sobie życia na wsi w obawie przed ewentualnym smrodem”. – Ja też czasami obawiam się rozmawiać z ludźmi z miast. Nigdy nie wiadomo czy od nich nie wyjdzie ta „wieś”, której na chama będą się doszukiwać u mnie.
„Dodatkowo bonus zasłyszane teksty: „Wieśniara morgi sprzedała, ojcowiznę i w klatce mieszka na 40 metrach i myśli że z Warszawy”. – Moi drodzy jak to jest z tym byciem warszawiakiem bądź innym miastowym? Jakie warunki trzeba spełnić, by nim być? Czy to jest tak jak z psami rasowymi, że trzeba mieć jakiś papier i odpowiednio spikniętych rodziców, by móc oderwać łatkę z napisem „wieśniak”? Ktoś, coś?
„Dziś niedziela w Warszawie odwiedziny łojców ze wsi”. – Serio nie pamiętam nikogo kto by „łojców” wyglądał w goście. Przecież to się samemu do domu po kasiorę i słoiki jeździ. No sorry. Nasi rodzice nie mają czasu ani chęci pchać się do miasta. A poza tym jak mamonę chcesz to przyjedź. Tyle!
„Jak to codziennie krowy doić, w weekendy też? A co z wakacjami niby?” – człowieku pracuj, haruj, nie jęcz, wyśpisz się po śmierci.

Marzy mi się moi drodzy, by każdy człowiek „ze wsi” potrafił się obronić przed stereotypami walącymi na nas z każdej strony. By ta obrona była jak atak siatkarza Bartosza Kurka. Wiecie… atak, „miastowa” szczena na podłodze, i znowu atak, który sprawi, że poglądy miasta na tyłku usiądą i już nie będą w stanie się podnieść. By zabrakło ludziom argumentów, tak jak Brazylii zabrakło zagrywek w meczu finałowym. By na twarzach ludzi był grymas jaki miał na twarzy Evandre Guerra. Taki na zasadzie: „jak to? To już koniec? Nie dokopiemy im?” I miny kolegów ze spuszczonymi głowami: „Evandro zakryj twarz, nie kompromituj się”. Marzy mi się…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *