Po co rolnikowi żona?
Co dla niektórych osób wpis ten może być szokiem. Oczyma wyobraźni widzą mnie bowiem z kagańcem na szyi, kajdankami na rękach, z uczepionymi do mnie bronami, pługiem czy innym tego typu sprzętem. Powinnam mieć wory pod oczami, obolałe mięśnie i brak siły, by zasiąść przed laptopem. Ale jak już wcześniej wspomniałam „mam się dobrze, pozdrawiam”. Moje życie ma niewiele wspólnego z niewolnictwem, choć sporo ludzi małżeństwo tak właśnie określa. Poniżej przedstawiam moją prywatną składankę hitów z serii: I po co to komu? czyli rolnik znalazł żonę. Jestem ciekawa czy u Was grają to samo?
– Przyjaciółka
Tutaj powinnam trzasnąć jakiś gurnolotny tekst o tym, że właśnie dlatego wygląd nie ma znaczenia. Bo jak minie wielkie boom zwane zakochaniem, a motyle w brzuchu przemielą wnętrzności i polecą w sina dal, to dobrze by było o czymś ze sobą pogadać. I nie mówię tu o omówieniu bieżących wydatków i ogarnięciu kwestii związanych z posiadanymi dziedzicami. Jednak kiedy pytam męża co we mnie kocha najbardziej nie raczy nic wspomnieć o charakterze itp. sprawach. Słyszę za to coś o nogach, ewentualnie piersiach, które wspaniałomyślnie wydzierżawił naszym synom na czas karmienia. Także tego… No powiedzmy sobie szczerze, przyjaciel dobra rzecz. Kiedy inni znajomi założą rodziny bądź firmy, mogą nie mieć już rolnika na najwyższym podium w plebiscycie „kumpel roku”. Dlatego takiego przyjaciela warto sobie znaleźć, przywiązać go do siebie, na palec wcisnąć GPS i dzielić z nim życie.
– Wspólnik w biznesie
Miłość miłością, ale kiedy wchodzi w grę opłacanie rachunków, KRUS-u, robienie podstawowych zakupów, same wzdychanie do siebie może nie wystarczyć. Gdy sprawy kręcą się wokół pieniędzy, big love można schować w kieszeń. Na czas opłat i rozliczania zysków i strat z każdego miesiąca radzę do portek nie zaglądać. Bo to jest wojna. Tu przetrwają najsilniejsi. Brzmi to trochę jak hasło taniego survivalu. Zgadza się. Małżeństwo to survival, a rolnictwo to swego rodzaju biznes. W biznesie kasa musi się zgadzać, nikt z pustego nie będzie dokładał. Racjonalne myślenie musi być na pierwszym miejscu. Często nie ma czasu na robienie do siebie maślanych oczu. Czasami masło widzimy tylko na sklepowych półkach. W oczach są zaś kurwiki i żądza mordu. W małżeństwie nie robimy bilansu zysków i strat. A połączyć jedno i drugie jakoś trzeba.
– Pomoc domowa
Tutaj ktoś mógłby chcieć dodać „darmowa” pomoc domowa. Mogę to skomentować krótkim „hehe”. Mój mąż skomentowałby to tak: „buahahahahahahahahahaha!”
Na co dzień sprzątam, gotuję, piorę, prasuję, zajmuję się dziećmi. A w domu jak był bałagan tak jest nadal. Nagrody za wykonywanie swojej pracy nie dostaję. Tak samo jak mój mąż nie jest witany w domu w glorii chwały, z owacjami na stojąco. Podział obowiązków jest jasny i klarowny. Z przerwami na małe „proszę”, „dziękuję”, „bierz się do roboty”.
– Pomoc przydomowa
Żono: przynieś, podaj, pozamiataj. Ktoś musi być w końcu od tej czarnej roboty. Koszenie trawy, mycie samochodu, szykowanie zabaw dla dzieci… rzekłabym czysta kosmetyka! Rola sprawowana przez żonę może i mało skomplikowana, a jakże potrzebna. W miarę możliwości, przy odrobinie wyrozumiałości naszych dzieci, wchodzi tu opcja zadomowa tj. „pomoc w polu”, ale to historia na tzw. później.
– Rodzicielka. Niania.
Tak to Matka Natura (chamisko) wymyśliła, że chłop choćby i bardzo chciał to dziecka sam se nie urodzi. Można się przyczepić, że tytuł żony jest w tej kwestii niekoniecznie potrzebny. Na wsi jednak prym wiedzie życie „po bożemu”. Żona zatem jest mile widziana. W pakiecie z rodzicielką jest funkcja „niania”. Ale taka niania do kwadratu. Niania cyborg. Taka, która swoje obowiązki wykonuje niewzruszenie, machinalnie, wręcz z pamięci. Bałagan, harmider, armagedon, kataklizmy, to dla niej pryszcz, który da się przecież wycisnąć.
– Fotograf, archiwista
Ta kwestia przyszła mi do głowy w trakcie poszukiwań zdjęć do tego wpisu. Przeszperałam cały laptop, by odszukać fotki, na których widnieje historia mojej rodziny. Moi synowie mają dzieciństwo zapisane w folderach, pod odpowiednio dobraną nazwą. Na wielu zdjęciach można zobaczyć facjatę mojego rolnika. Mojej gęby tam psia mać nie ma!!! Piorę, gotuję, przewijam pampersy, z których wali nie raz lepiej niż z obory, a rzadko kiedy jest to udokumentowane. Selfie to szczyt moich możliwości. Zatem fotograf okolicznościowy w postaci żony, obecny i zawsze gotowy. A co!
– Ktoś do kochania
Och jakie to banalne…
Rolnik to jest facet z żelaza. Nerwy ma ze stali. Tyłek pojemny, by pomieścić w nim problemy dnia codziennego. Głowę ma twardą jak głaz, pełną faktur, cyferek, informacji: co, gdzie kiedy i dlaczego? Silną ręką trzyma gospodarkę i żonę (jedno i drugie niestety samo się nie upilnuje). Ale jak każdy człowiek ma wielkie serce i potrzebę wyłączenia się co rusz z wariatkowa zwanego światem. Taki wyłącznik ma każda żona. Znajduje się w jej ramionach, dobrym słowie i automatycznie załączającym się trybie wsparcia i pocieszenia. taka funkcja działa rzecz jasna w obie strony. I to jest to, co sprawia, że małżeństwo nabiera mocy, survival trwa w najlepsze.
Na koniec marzyła mi się błyskotliwa puenta. Taka petarda, która nie pozwoliłaby Wam zasnąć. Ale machnęłam ręką i pokazałam sobie środkowy palec. Puentą będzie samo życie. Prawda jest taka, że rolnik nie szuka woła do pracy, jelenia, na którego mógłby z siebie zrzucić trochę smrodu i brudu. Szuka kogoś kto zrozumie jego pracę i poczuje potrzebę ulżenia mu w nawale obowiązków. Kogoś kto ogarnie rozumem fakt, że nie zacharowywuje się, bo ma upodobania masochistyczne, tylko ma z tego chleb i godne życie. O miłości chyba wspominać nie muszę?