Historia mojej wirtualnej znajomości z bohaterką tego posta jest stosunkowo krótka, ale dla mnie niezwykle ważna. Poznałam bowiem kobietę mieszkającą na drugim końcu Polski, która przeszła przez te same ludzkie gadanie i brak zrozumienia co ja, rzecz jasna w chwili, gdy serducho wybrało i postanowiło oddać się w ręce rolnika. Nasza znajomość zaczęła się niewinnie: „Dzień dobry. Przepraszam za ta dziwną wiadomość, ale chciałam Pani powiedzieć,, dziękuje”. Za artykuł na który trafiłam przypadkiem. Też wyszłam za rolnika. Też każdy stukał się w głowę. Teraz każdy mi się dziwi że doje krowy i ze to ,,gówno nie praca”, a jednocześnie zazdrości swobody finansowej”. I na tej wiadomości i oczywiście moich podziękowaniach za to, że odważono się ją do mnie wysłać można by było rozmowę zakończyć. Stało się inaczej. I jestem losowi i temu blogowi za to ogromnie wdzięczna. „Rok czasu pracowałam (poza gospodarstwem) i pomagałam mężowi. Było ciężko. Dziś wiem, że chyba bałam się,, zamknąć na wsi „. Myślałam jak większość”. – W tym momencie pojawił się w mojej głowie iście szatański pomysł. A gdybym tak poprosiła ją o mały wywiad na mojego bloga? A raczej taki pseudo wywiad, bo z dziennikarstwem to ja nie mam nic wspólnego. Poprosiłam, a w odpowiedzi dostałam krótkie: „Możemy spróbować” – i poczułam, że moje marzenia blogerskie się spełniają. To jak, próbujemy?
Siedzi sobie młoda dziewczyna w pracy za biureczkiem. Także ma tam sucho, ciepło i pachnąco. I nagle wchodzi on… Nie, nie cały na biało, choć grom Ci go wie w co on był ubrany. I rzecze: „Chciałbym przedłużyć umowę”. I od razu dodam, że o zaciąganiu, wiejskim gadaniu nic mi nie wiadomo. Fakty są jednak takie, że moja rozmówczyni od razu wiedziała, że ma do czynienia z rolnikiem. Jak ona to zrobiła? Pytanie nr 1: Jak to się stało, że kobieta z miasta wyszła za mąż za rolnika?
„Odpowiedź będzie bardzo banalna. Miłość. Nic innego
. Miałam narzeczonego, plany, inne spojrzenie na świat. Mąż wszedł do mojej byłej pracy i wszystko straciło znaczenie. To, że ma gospodarkę (co wiedziałam od razu, bo musiałam poprosić go o źródło dochodu) w ogóle nie miało znaczenia. Praca jak każda. Serio”. – Dziewczyny zanotowałyście? Dziś czasy są okrutne. Rolnicy bawią się z nami w kotka i myszkę, ciuciubabkę i inne cholerstwa. Oni są farmerami ninja. Ich po wyglądzie nie rozróżnicie. Wylegitymować ich i już. Nie chcą pokazać dokumentów? Umówimy się i zrobimy masowy włam wszystkim kawalerom w okolicy. Inicjatywa jest słuszna. Policja to zrozumie… A tak serio… Droczę się z Wami dlatego, bo dla mojej bohaterki nie miało znaczenia to czym się świeżo zapoznany Pan zajmuje, ale dla wielu kobiet znaczenie to ma. Więc podkreślać będę do obrzydzenia, iż rolnicy tak samo jak i inni szanujący się faceci lubią o siebie dbać. Dziękuję, idziemy dalej.
„To moja mama bardziej przeżywała co ja robię. A dziś, aż czasami jestem zazdrosna o ich dobre relacje”. – Też jestem czasami zazdrosna o przesadnie dobre relacje męża z moimi rodzicami. Chlip…
Miałaś wcześniej jakiś kontakt z wsią, jako takie wyobrażenie tego, jak wygląda życie na wsi i praca na gospodarstwie?
„Tak. Moja mama jest ze wsi. Tylko to były inne czasy. 7 krówek, świnka. Nie do porównania. I ciągle zmęczona babcia. A dla mnie beztroskie lato”. – Wtrącę tu słów kilka, bo mam w głowie takie, a nie inne myśli z tym związane. Kojarzycie ten moment z filmu „Kogel mogel”, gdy mama Kasi Solskiej lamentuje nad jej panieństwem? „Oj córciu, córciu, już Ty długo panieńską nie będziesz…” – przede wszystkim nie ma co lamentować. Trzeba się cieszyć, że nie przypną córeczce łatki per „stara panna”, to raz. Dwa, że często rodzice na wsi z różnych przyczyn sami wypychają dzieci do miast. Zazwyczaj pociechy same wyjeżdżają, a i co tu dużo ukrywać gospodarka jedna, a dzieci zazwyczaj z deka więcej. Następuje selekcja naturalna… Ale bywa, że dzieci chcą zostać. I wtedy dzieją się cuda wianki, no bo jak to? „Ty dziecko stworzone do wyższych celów, idź i zachwycaj świat”. Miłość do wsi? No rodzice też ją kochają, ale w ich mniemaniu coś poszło nie tak, że na dzieci ta miłość do wsi przelazła. Nie na dziecko, tylko na dzieci. Więcej jak jeden potomek szuka szczęścia na wsi. Noż nie może być. Najcudowniejsze jest to, że pokolenie naszych rodziców, gdy pojedzie od święta do miast, wracają ze spuchniętymi, bolącymi głowami, no bo w mieście nie są w stanie funkcjonować. Ale Ty dziecko tam idź, bo „tam” lepiej. Serio???? Współczesny lament Pani Solskiej powinien brzmieć tak: „oj córciu, córciu, wychodzisz za mąż za rolnika???? Już Ty długo z obory nie wyjdziesz, ale będziesz szczęśliwa, spełniona, dumna z męża, jednak ludzi obchodzić to nie będzie” – i głośny szloch poproszę! Wymyślam? Cuduję? Proszę bardzo: „nigdy nie żałowałam, chociaż mało kto mi wierzy”. – Jandrzejmama wierzy i właśnie wirtualnie głaszczę Cię po główce. Wracamy do meritum.
Jak Twoi znajomi reagowali na to, że spotykasz się z rolnikiem?
Większość to chyba myślała że poza tym że się te kilkanaście kilometrów przeprowadzę to nic się nie zmieni Niektórzy mają obraz, że jestem zarobiona i przypięta do pługa I jak pisałam kiedyś, życie pokazało kto jest prawdziwym przyjacielem. Ci co rozumieją (mój wybór) wiedzą, że np. jutro do kina pójdziemy dopiero ok. 20.30, bo wcześniej nie możemy. Wiem, że kilku przyjeżdża tylko, bo ,,tu ładnie i można odpocząć”. W rodzinie Tak samo: Niektórzy twierdzą: „co ona zrobiła ze swoim życiem”, czyli zapięłam się do pługa, a nawet tu nie byli. Ale są tez tacy co mówią ,,podziwiam Cie” – Będziemy na weekend z pełnym samochodem jedzenia, bo Ty nie masz czasu gotować”.
Skoro nie jesteś przypięta do pługa, to jak naprawdę jest? – „
Wstaje rano, czyli 6.00. W mieście wstają szybciej. Idę do obrządków. Najpóźniej 9.00 jestem w domu. I jest normalny dzień. Śniadanie, sprzątanie, zakupy, obiad, kawa z sąsiadka, ogród itp. itd. jak u normalnej kobiety. 16.00-18.00 obrządki. Wieczór jak u normalnych ludzi. Wiadomo, że jak są żniwa lub sianokosy to dzień wygląda inaczej. I już bym nie chciała inaczej ” – Notujecie moi drodzy? Moja bohaterka już inaczej nie chce. Wszystkie dobre rady, współczujące spojrzenia chowamy do kieszeni. Wystawiamy za to tort z napisem: „jej życie, jej sprawa”, stawiamy na nim świeczki, zdmuchujemy co trzeba i zaczynamy bibę zwaną „żyjmy długo i szczęśliwie we względnym spokoju i wzajemnym szacunku”.
„Ale zauważyłaś że małżeństwa rolników są takie inne. Takie głębsze, jedno spojrzenie i już wiesz co dalej. Tak inaczej niż u koleżanek co pracują do 16 a potem nic…. obiad kanapa sen”. – No baaa! To znaczy ja nie będę się wypowiadała na temat małżeństw, gdzie osoby są na kochanym ZUS-ie. Wiem coś jednak o małżeństwach na magicznym KRUS-ie. Jak rolnik przychodzi do domu sponiewierany przez gospodarskie obowiązki i mówi, że jest zmęczony to żona mu wierzy. Nie zastanawia się czym on niby jest zmęczony. Ona widzi jak on wyciska z siebie resztki sił, by utrzymać rodzinę. Ma go w zasięgu wzroku gdzieś na podwórku bądź wie, na którym polu go szukać. No to jak tu męża nie kochać?
Ale ja tak mogę sobie gadać, mogę tłumaczyć. A pewne kwestie jak wrzód na tyłku, jak były tak będą. Dlaczego? Inna pani Rolnikowa niestety nie miała dla mnie dobrych wieści: „Mam wrażenie czytając twoje posty jakbyś pisała o mnie . Z tym że ja jestem żoną rolnika już 18 lat. Nadal słyszę że zmarnowałam sobie życie a ja nigdy w życiu bym nie zmieniła swojej decyzji”. – 18 lat po ślubie z rolnikiem i ciągłe jęki i żale osób trzecich w tle? Czy ja naprawdę będę musiała dobić małżeńskiej pełnoletności z tym bełkotem i sztuczną troskliwością fruwającą koło mych czterech liter? Wierzę, że nie. Bo my, żony rolników też mamy coś w tej sprawie do powiedzenia. Co jednak jest dla mnie najbardziej istotne w tej kwestii? Gdy zapytałam moją bohaterkę czy udzieli mi odpowiedzi na kilka pytań, a ona rzekła „możemy spróbować” dodała również:
„Ale z góry mówię, że za tydzień. W sobotę organizuje dożynki na wiosce. O 13.00 msza i poczęstunek dla gości (burmistrz, ksiądz, ODR) i ,,starszych” mieszkańców. Potem obrządki i o 19.00 impreza dla Wszystkich. Sporo roboty, ale jaka satysfakcja” – o co chodzi??? moja bohaterka jest sołtysem i to takim z prawdziwego zdarzenia. Zaangażowanym, wiecznie z biegu. Powód podjęcia się „stanowiska”? Wkurzało ją, że na wsi nic się nie dzieje. Więc oto jest, z pomysłami i chęcią działania. Bo to jest „żona rolnika”, koleżanka po fachu, kobieta taka jak ja. Szczęśliwa, spełniona, świadoma podjętego niegdyś wyboru. A jakby tak nas babki zeszło się więcej? Wiecie takich nabuzowanych, dziarkich bab, żon rolników, wpienionych na świat, że nas skreślił z listy ludzi ambitnych, chcących od życia tego samego co żony lekarzy, górników, grabarzy itd. itd….? Jakby tak znalazł się „Wałęsa w spódnicy z widłami w ręku”??? Pod sejm nie pójdziemy, mleka na drogę nie wylejemy. Ale na głos możemy mówić, że wyszłyśmy za mąż za rolników i mamy się dobrze, pozdrawiamy.