„Kiedyś mówiłam: żadnych kur, kaczek itp., a teraz coraz częściej o tym myślę” – wywiad z żoną rolnika

Zdjęcie czytelniczki

Dużo ostatnio pisałam o sile kobiet na wsi. Podkreślałam, że jest ona zależna nie od kondycji fizycznej, a od naszej psychiki, której solidnym fundamentem jest wsparcie partnera/partnerki. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że będę miała ogromną przyjemność poznać historię jednej z moich czytelniczek. Historię, którą czytałam po kilka razy dziennie przez bodajże tydzień. Czytałam uważnie i czekałam… na pomysł jak to ugryźć. Złapałam się sama na tym, że na siłę doszukuję się ukrytego morału, a przecież i tak każdy odbierze to co czyta na swój sposób. W końcu do mnie dotarło jak bardzo ów historia jest w temacie ostatniego wpisu. Widać bowiem za sprawą mojej czytelniczki, że nasza kobieca siła jest zależna od jednej, bardzo istotnej kwestii. Jest ona silniejsza niż czynnik, o którym pisałam tutaj: Siła wiejskich kobiet – od czego zależy?

Na swoim IG przypomniałam o istnieniu zakładki na moim blogu pod nazwą „wywiady”.  Zapytałam wówczas czy ktoś zechciałby stać się bohaterem wpisu na jandrzejmamablog. Wkrótce potem dostałam wiadomość:

„Hej. Może nie jestem rolniczką, bo póki co żoną rolnika. I choć wychowałam się  na osiedlu domków jednorodzinnych to blisko mi do wsi. Kiedyś mówiłam żadnych kur, kaczek itp., a teraz coraz częściej o tym myślę. Zatem może ja”.

Gdy to przeczytałam ma dusza się radowała, a serce wywijało oberka. Kolejna okazja do tego, by porozmawiać z kimś o jego podejściu do życia na wsi. Jesteście ciekawi czego się dowiedziałam? Zapraszam.

Z czego wynika wspomniana przez Ciebie bliskość do wsi?

No i nie byłabym sobą jakbym nie zapytała: jak to się stało, że jesteś żoną rolnika?

„Wychowałam się w małym miasteczku. Mój tata pochodził ze wsi, miał do niej mega sentyment. Niestety babcia wcześnie zmarła, więc moje wspomnienia są mgliste. Pamiętam jednak jak leżałam pod krową i piłam mleko. Tata, jako że było u nich biednie i w polu robili koniem, miał marzenie posiadania ciągnika. Śmiał się do mnie, żebym znalazła sobie męża z ciągnikiem. Mojego męża poznałam przez znajomych. W zasadzie przypadkiem. Nie specjalnie zwracałam wtedy uwagę na to co robi. Ja robiłam studia w Warszawie. Dostałam się na staż do urzędu w mojej miejscowości. On wtedy hodował świnie. Lubiłam tam jeździć. Nie przeszkadzał mi zapach. W zasadzie kręciło mnie to karmienie. Tylko wożenie na ubojnie już nie, bo ja z tych zwierzolubnych.

Jak już zrobiło się poważnie, to pamiętam taką rozmowę między nami, gdzie deklarował, ze jest w stanie rzucić to rolnictwo i np. zamieszkać w Warszawie. Jednak sytuacja potoczyła się tak, że ja dostałam pracę w mojej miejscowości i po ślubie zamieszkaliśmy u mnie. Od jego gospodarstwa to jakieś 13km. I wiadomo, że miałam fochy, że go cały dzień nie ma, ale nie opłacało się mu przyjeżdżać na trochę i znowu jechać. Rozmawialiśmy, że dużo lepiej byłoby dla nas mieszkać tam. Zeszło w sumie ponad 6 lat. Co prawda robiliśmy remont, ale też niezbyt mi się śpieszyło. Lubiłam tam być z doskoku, ale wygodnie było mi u mnie. W międzyczasie małżonek porzucił świnie na rzecz byków. Sprowadziliśmy się na wieś w powiększonym już składzie, bo z dwoma chłopakami. I dorobiliśmy się jeszcze trzeciego”.

Przeprowadziliście się. Jakie były Twoje wyobrażenia z tym związane? Jak miało wyglądać Twoje życie na wsi i czy rzeczywistość te wyobrażenia zweryfikowała?

„Moi rodzice trochę martwili się żebym nie została zagoniona do roboty. Ja się tego nie bałam. Jakoś specjalnie oczekiwań nie miałam. Chodziło o to żebyśmy byli więcej razem jako rodzina. Żeby mógł wpaść na kawę w ciągu dnia. Żeby dzieci go więcej widziały. Ale przeprowadziliśmy się na wiosnę, zatem na początek ostrej pracy w polu, więc na picie spokojnej kawy trzeba było poczekać do zimy. Początki… a myślę, że w sumie dwa lata były trudne. Średnio co dwa miesiące się wyprowadzałam. Nie miałam gdzie spacerować z dziećmi z wózkiem. Najbliższa równa droga jest bardzo ruchliwa i bez chodnika. Nie czułam się jak u siebie. Widziałam tylko nieład. Nie miałam pomysłu na siebie w tym miejscu. Co prawda była wizja, że po macierzyńskim wrócę do pracy, ale nie napawała radością. W międzyczasie zrezygnowaliśmy z hodowli zwierząt. Mąż zaczął dorabiać poza gospodarstwem. Katastrofa była blisko.

Pojawił się trzeci syn i realnie zdałam sobie sprawę, że nie zamieszkamy w bloku, że tu jest nasze miejsce, i że to ode mnie zależy jak to będzie wyglądać. Mam takiego małżonka, ze w zasadzie zgadza się na wszystko żebym tylko nie marudziła. I to właśnie ja się nie mogłam odnaleźć. Mimo, iż lubię zwierzęta, maszyny rolnicze, żniwa, naturę itp.”

Uważasz, że blokada była u Ciebie w głowie?

„Zdecydowanie. Środowisko miałam sprzyjające, a jednak czułam się bezużyteczna. Każdy miał jakieś zajęcia w gospodarstwie, a ja tylko „siedziałam” z dziećmi. Przełomem była wizyta u znajomych. Sąsiad posiada konie. Dzieci wtedy przejechały się na koniku, a ja spytałam czy bym mogła przyjeżdżać na jazdy. Konie to było moje marzenie. Ukryte. Zawsze robiłam do nich maślane oczy. Zwalniałam autem, gdy tylko jakiś pojawiał się na horyzoncie. Nie zależało mi tak bardzo na tym żeby jeździć, ale po prostu by obcować z nimi. Jeździłam tam kiedy mogłam. Pewnego dnia wróciłam do domu i mówię do męża:

-„A może mogłabym mieć konia?”

-„Mogłabyś, czemu nie”.

Myślisz, że samo Twoje nastawienie, a raczej jego zmiana wystarczyła, czy podejście męża również pomogło?

„Myślę, że moje nastawienie było kluczowe. I zrozumienie, że to całe gospodarstwo jest nasze, a nie tylko jego. On w zasadzie chciał tylko żebyśmy tu mieszkali i nic więcej. Jak zdecydowałam, że kupuje konia to przygotował dla niego miejsce. Jak postanowiłam, że kupuje osły to tylko pokręcił głową. Jak stwierdziłam, że chce jeszcze kozy to trochę pomarudził, ale pojechał po nie ze mną”.

Można powiedzieć, ze znalazłaś „swoje miejsce” w tym wszystkim?

„Myślę, że jestem na dobrej drodze. Minął w sumie rok odkąd posiadam zwierzęta nie tylko domowe. Wróciłam do pracy na część etatu, ale śmieje się, że jestem jednak bardziej człowiekiem wideł niż klawiatury. Z większą śmiałością wsiądę za kierownice ciągnika.”

W Twoim odczuciu wieś coś Ci dała? Coś zabrała?

„Na pewno dała mi przestrzeń. Tą fizyczną, bo nie ogranicza mnie działka 800m2, a także tą psychiczną, bo teraz czuję, że mogę więcej. Jestem bliżej natury, otacza nas mnóstwo drzew. zabrała mi możliwość wyjazdu nad morze w wakacje. Można doszukiwać się wielu minusów. Na początku mieszkania tutaj skupiałam się głównie na tym. Nic z tego dobrego nie wyszło”.

Czujesz, ze możesz więcej, co zatem możesz?

„Mogę mieć choćby konia pod domem. Mogę dać dzieciom dużo swobody”.

To co teraz napiszę będzie przypominać analizę dzieła literackiego na lekcji z języka polskiego. Cóż. Widać ze mnie się tego nie wypleni. Pragnę bowiem zwrócić uwagę na słowa, które są moim zdaniem kluczowe w tej historii: „nie czułam się jak u siebie. Widziałam tylko nieład. Nie miałam pomysłu na siebie w tym miejscu”. To bardzo wyraźnie pokazuje jak istotne jest wsparcie, o którym trąbiłam w tekście „Siła wiejskich kobiet – od czego zależy?” Bez wsparcia idzie zahaczyć o depresję, a już na pewno o poczucie własnej wartości na poziomie max 5%.

Wybitne słowa, które są kluczem do sukcesu jeśli chodzi o życie po przeprowadzce na wieś padają w dalszej części wywiadu: „Myślę, że moje nastawienie było kluczowe. I zrozumienie, że to całe gospodarstwo jest nasze”, „tu jest nasze miejsce”. Nie męża, teściów, cioci, wujka, babci Jadzi, dziadka Władka – NASZE. To są bardzo ważne kwestie moi drodzy. Musimy się czuć w danym miejscu jak u siebie. Musimy czuć, że jesteśmy na pewnym gruncie.

Przy okazji przypomnę o jeszcze jednej znaczącej kwestii: „Środowisko miałam sprzyjające, a jednak czułam się bezużyteczna. Każdy miał jakieś zajęcia w gospodarstwie, a ja tylko `siedziałam` z dziećmi”.

Otóż w pracy na gospodarstwie podział obowiązków między pracownikami jest również bardzo mocno uwypuklony. Rzeczywiście osobie nowej może być ciężko znaleźć w tym całym poukładanym od lat świecie miejsce dla siebie. Ludzkie nawyki i przyzwyczajenia też robią swoje. Ktoś robi coś inaczej? Czyt. robi to źle. To są kwestie do przepracowania. To też jest niesamowicie istotne.

Chcąc podsumować historię mojej czytelniczki jedyne co przychodzi mi do głowy to gorąco Ci kochana podziękować. To świetny przykład tego jak ważne (oprócz wsparcia drugiej połówki) jest samo nastawienie kobiety próbującej się odnaleźć w nowym środowisku. Jak istotne jest odnalezienie celu, kierunku, który pozwoli nam poczuć się pewnie. Tutaj oczywiście zadziałało podejście męża, który nie ciągnął żony w dół, tylko pozwolił jej iść do przodu. Jednak to powinno być naturalne, zatem nie wystawiajmy mu może medalu z ziemniaka. „Konie to było moje marzenie. Ukryte” – ano właśnie! Bo po co z marzeniami się kryć? Prawda?