Mini słownik rolniczo-polski cz.3

Ostatnimi czasy na brak zajęć absolutnie nie narzekam. Żeby mi się broń Boże nie nudziło, dowaliłam sobie trochę roboty. Cóż takiego moja mądra głowa wymyśliła? Idąc do Cesarza mego mini słownika rolniczo-polskiego ze zdjęciem wcześniej omawianego przez niego kieratu (bo zrobienie zdjęcia takiej maszynie mu obiecałam), sprowokowałam Stryja i osoby nam towarzyszące przy obładowanym gościną stole, do rozmów na jak na złość bardzo interesujące mnie tematy. A że dodatkowo Guru mego słownika zapodał Husarię, rozmów zdawało się nie być końca. Jakby ktoś się zastanawiał ile Husaria liczyła wspomagaczy danej debaty, śpieszę wyznać, że liczyła ona nie mniej nie więcej jak jeden litr. Dylemat miałam ogromny. Bo jak wyłapać myśli wszystkich obecnych osób? No najlepiej (oczywiście za ich zgodą) to nagrać. No i nagrałam. No i się psia mać doigrałam. Bo weź to teraz odsłuchaj, spisz to tak żeby nie zgubić wątku i sensu ich wypowiedzi. I przede wszystkim znajdź na to czas, ale to taki wyjątkowy, bo czas pełen ciszy i braku rozróby ze strony moich pociech. A kiedy moje pociechy są mega grzeczne i sprzyjają tworzeniu? Rzecz jasna wtedy kiedy śpią… Więc siedziałam jak głupia po nocach i stukałam w klawisze, by zapisać marny fragment długiej wymiany zdań. Co z tego wyszło? Zobaczcie sami.
„Karolina, ile ja maszyn, sposobów uprawiania ziemi miałem okazję przerobić, to Ty nie masz pojęcia. Zaczynałem od konia„.
„Dobrze, że nie od osła” – szepcze gdzieś z boku podmiot liryczny twórczości Stryja Poezji, zwany potocznie ciocią.
„Później zdążyliśmy ciągnik kupić, do ciągnika sprzęt, dwuskibowe pługi, które zrobił kowal. I myśmy się dopiero, jakby to powiedzieć… do góry wznosili w rolnictwie”.
„Siku, siku”…. – nie to nie Stryj, to mój starszak powiedział. Sytuacje uratował mój mąż.
– „A jak znajomy z sąsiedniej wioski się wyprzedawał, a z nim się dobrze żyło, to ja żem kupił od niego ziemię. Ale to nie były tanie rzeczy. A jak żem zapytał, skąd kaśke wziąć, to sąsiad na to, panie bank ma. No dobra bank ma, ale to trzeba spłacić… A sąsiad miał też snopowiązałkę. Mnie to się podobało. Chciał 18 tysięcy. A musisz wiedzieć, że 0,5 ha ziemi kosztowało 15tysięcy. I on mi powiedział: weźta skośta mnie zboże wszystkie, to ja Wam za 14tys. oddam. No i ja się zgodziłem. I kupiliśmy ją. I mieliśmy pierwszą wiązałkę. Nasz dziadek miał konną, my mieliśmy już ciągnikową. I to już był postęp. I żeśmy na niej zarabiali u ludzi… To cuda, jakby tak wspomnieć dawne czasy, porównać ich do dzisiejszych… Dzisiaj to jest ogromny postęp. Ale jak pomyśleć od czego my zaczynali, to jak ten Pawlak rozumiesz?… Ja zaczynałem jak ten Pawlak w filmie”. 
„Halo! Ale kiedyś starczyło tych 7 dni i na odpoczynek i na to wszystko, a teraz to i 7 dni za mało” – rzecze mój szwagro-brat, ojciec mojej siostrzenicy, a bratanicy mojego męża… myśliciel górnych lotów, pomysłodawca nazwy jandrzejmama, który dzięki Bogu nazwy nie opatentował, więc mój blog nazywa się tak jak się nazywa. Tak, o Tobie mówię, bo wiem, że to czytasz…
„I na odpusta jeździli cały dzień i koniem tam pojechali, wozem” – wtóruje mu ciocia, a dziwne to bardzo, bo przecie to jego teściowa.
Ale jak to z tym Pawlakiem było Stryju? – pytam, bo tego wątku nie kojarzę.
„Pawlak wspominał w Krużewnikach do Kargula, że my to Polskę zaczynali budować”.
To i Stryjek Polskę budował?
„I ja tak samo zaczynał”.
Pałeczkę przejmuje ciocia rzucając kolejną tezę do rozbiórki: „Kiedyś to było nie do pomyślenia, żeby ciągnikiem na pole wjechać, no bo ciągnik przecież uciśnie ziemię i nic nie urośnie”.
„A no tak” – kontynuuje Stryj. „Kiedyś beczkę ropy spalali na rok. Siewnik dajmy na to, nie podczepiano do ciągnika, bo ugniecie ziemię. Siano koniami,  siewnikiem konnym. Ciągnik służył tylko do orki, kultywatora, wiązałki”.
Pytam zatem, co takiego się wydarzyło, że ciągnik zagościł na dobre w rolnictwie i przestano się bać, że jazda nim po polu przyniesie więcej strat niż pożytku?
Stryj zamilkł na chwile, by stwierdzić, że zapewne chodziło o to, by wykonywać pracę szybciej.
Jandrzejmama korzysta z chwili zadumy i pyta: „A ludzie nastawiali się konkretnie na hodowlę krów bądź świń czy mieli wszystkiego po trochu?”
„Każdy hodował wszystkiego po trochu, krowy, świnie, konie” – rzecze Stryj.
– „Owce, każdy owce miał. Jak na jednym się lepiej opłaciło, to drugie zawiodło” – dopowiada ciocia.
„Była dyzer… dyzer… dyzertyfikacja tak zwana” (dywersyfikacja, o to chodziło) – poucza szagro-brat.
Kiedy zatem Stryja zdaniem ludzie zaczęli się nastawiać na jeden konkretny chów?
„Jeśli chodzi o krowy, to to niedawne dzieje. Koło 2010 roku sporo gospodarzy nastawiało się na świnie. Potem ta moda minęła.”
„Teraz Unia tak wymyśliła, że jak chowasz krowy to nie możesz chować świń, ani kur załóżmy” – tryska czarnym humorem szwagro-brat. „Teraz chcą zlikwidować chyba wszystko, świnie poszły, czas na krowy” – Chciałoby się rzec: Koń jaki jest, każdy widzi, co nie szwagier? tzn. bracie? czy jak ja Ci tam mam do cholery mówić…
„Ja tu zaraz napisze słownik rolniczo-polski – spotkanie przy rodzinnym stole z wódeczką w tle” – a to już orzekł głos całkiem podobny do mojego…
Przez najbliższe dwie minuty mojego nagrania słyszę nic innego jak jeden wielki dźwiękowy chaos. Każdy z każdej strony wyrażał opinię na świeżo zapodany temat. Dyskusja zażarta, zawzięta i co tam jeszcze się da.
Przypomina mi się temat mojego posta opublikowanego raptem parę dni wcześniej, pytam o kwestię posagu, podejścia ludzi do tego, co i gdzie ewentualnie im się należy.
„W latach mojej młodości (lata 70-te) tego typu tematy były zapomniane. W latach 50-tych z tego co wiem to to jeszcze obowiązywało. Patrzono się na to, ile kobieta ma morgów”.
„Morgi – jednostka przeliczeniowa powierzchni” – oświeca zawsze zwarty i gotowy do pomocy szwagro-coś tam.
„No no, 56 ary to był morg. I patrzyli, ile morgów za  nią wychodzi. Był taki co swatał” – kontynuuje Stryj.
Czyli swatali ludzi ze sobą?
„Tak. Był taki co przekazywał ile morgów za daną kobietę wychodzi. I jak facet orzekał: aha, no to tyle mi pasuje, to się poznawali”.
Nie ważne, że garbata, szczerbata, grunt, że morgi się zgadzały tak?
„No tak”.
Stryju pytam o kwestię posagu, bo niecałe 10 lat temu miałam okazję się przekonać, że to nie zostało tak do końca zapomniane. Poznałam kilku kawalerów, którzy szukali tych morgów,  o których Stryj mówi.
„A to przejęli pewne poglądy. coś jednak zostało”.
Uff, zmęczyłam się. Tyle w tym temacie. Dziś ja odpoczywam od przemyśleń. Przekazuję Wam pałeczkę. Co Wy na to?
Pamiętam jednak o mojej prośbie umieszczonej na fanpege`u jandrzejmamy. Apelowałam o podzielenie się ze światem wiejskimi powiedzeniami jakie kierowali do Was Wasi dziadkowie, rodzice. Jestem wdzięczna garstce osób, które zaangażowały się w dany temat. O dziwo większość odnosi się do różowych, słodkich, smacznych świnek. No te zwierzątka nie mają lekko:
„A Ty coś taka brudna jakbyś się ze świnią biła?!
„Drzwi zamykaj! To nie obora żeby wszystko stało otwarte!”
„Co tak stoisz bez zajęcia(bezczynnie) jak widły w gnoju?!”
„Nabrudzone na stole jak u świń przy korycie”
 Mówią, że człowiek nie świnia, jak się wyśpi to sam wstanie!”
U mnie ojciec krzyczał żebym się uczyła bo będę krowy pasła – tutaj wcisnę jednak coś od siebie. Tak jak kiedyś zaznaczyła moja Anonimowa Rolniczka, wiąże się to z tym, że kiedyś na wsi zostawały się tylko osoby, które nie nadawały się do innej pracy, jak tylko do tej fizycznej. Sporo się w tej kwestii zmieniło. Ale moje pokolenie „załapało się”na straszenie pracą na gospodarstwie, kojarzącym się z zacofaniem, tyraniem jak wół i tak dalej, i tak dalej.
P.s. W drugiej części mini słownika rolniczo-polskiego pytałam Was czy wiecie co kobieta na wsi ma na myśli krzycząc: „zaraz Ci tych sipów wpie*dolę!” – oczywiście ma na myśli to, że zaraz chwyci łopatę i zaprowadzi z daną osóbką porządek. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous article

Pozdrowienia z „Ciemnogrodu”