O macierzyństwie słów kilka
„Czasem możesz też napisać tekst skierowany do mam” – challange accepted. Zostałam poniekąd zachęcona, do tego typu wpisu.
Jednak muszę na wstępie zaznaczyć, że moim zdaniem ekspertów i doradców na temat macierzyństwa to mamy teraz na pęczki kochane. Nie wiem za bardzo co miałabym napisać. Czasy mamy takie, że jak tylko dziewczyna zachodzi w ciąże i czuje, że coś ją boli, gdzieś ją ciśnie, i oho coś tam popuściło, to znaczy, że czas o tym światu napisać. I może to i dobrze, bo panie mają większą świadomość swojego ciała i tak dalej i tak dalej. Więc co niby nowego miałabym wnieść ja w tym temacie? Uważam, że absolutnie nic. Ale jak już mam się uczepić kwestii macierzyństwa to będę trzymać się tego co uczepiło się niegdyś mnie. Bo wiecie ciało ciałem, ale jak tam kochana mamusiu ma się Twoja psychika?
Jednak muszę na wstępie zaznaczyć, że moim zdaniem ekspertów i doradców na temat macierzyństwa to mamy teraz na pęczki kochane. Nie wiem za bardzo co miałabym napisać. Czasy mamy takie, że jak tylko dziewczyna zachodzi w ciąże i czuje, że coś ją boli, gdzieś ją ciśnie, i oho coś tam popuściło, to znaczy, że czas o tym światu napisać. I może to i dobrze, bo panie mają większą świadomość swojego ciała i tak dalej i tak dalej. Więc co niby nowego miałabym wnieść ja w tym temacie? Uważam, że absolutnie nic. Ale jak już mam się uczepić kwestii macierzyństwa to będę trzymać się tego co uczepiło się niegdyś mnie. Bo wiecie ciało ciałem, ale jak tam kochana mamusiu ma się Twoja psychika?
W tym poście żadnej petardy nie będzie, Ameryki nie odkryje. Moja petarda wystrzeliła około 3,5 roku temu. Skutki tego wydarzenia czuję do dziś. Trudno jest się pozbierać po prawdziwej emocjonalnej eksplozji. Doświadczyłam ogromnego szczęścia, zostałam mamą. I co tu dużo mówić, każdego dnia to szczęście odczuwam w różnym stopniu. Czasami jest to pełnia szczęścia, a czasami pluje sobie w twarz, że nie zapisałam sobie gdzieś mojej prywatnej definicji „świętego spokoju”, bo za cholerę nie pamiętam, co to takiego. Teraz jestem na etapie macierzyństwa w wersji „light”. I mówię to z pełną świadomością, mając w pamięci trudne początki mojej matczynej przygody.
Bo mamusie, zwłaszcza te świeżo upieczone, jeszcze ciepłe od natłoku porodowych wrażeń to trzeba pilnować moi drodzy. Bo licho nie śpi, a demon zwany baby blues istnieje i czai się na kobiety, które do tej pory były sobie sterem, żaglem i okrętem. Teraz siedzą zaś w czterech ścianach. Dzień w dzień, godzina po godzinie wykonują te same czynności, zajmując się dzieckiem płaczącym często z nieznanych przyczyn. Kobieciny wtedy mają w bród czasu na myślenie o głupotach. A myśli przychodzi tysiąc na minutę. Do tej pory pogodna, żywiołowa pani staje się wredną suką, która patrzy na męża wychodzącego do pracy i nakręca spiralę nienawiści skierowaną rzecz jasna w jego stronę. A co on takiego zrobił? Wyszedł z domu. I gówno kobietę obchodzi, że musiał, bo praca czeka, a kasa potrzebna. On w jej mniemaniu wychodzi kiedy chce, bo dziecko u niego na piersi wisieć nie musi. On opuszcza swe gniazdo, w czasie gdy matka jego dziecka w tym gnieździe się dusi. I szuka jakiegoś dostępu do tlenu, pragnie złapać życiodajnego powietrza. I w końcu jej się to uda. Bo stan macierzyńskiego boom nie trwa wiecznie. Ale jest czas, gdy ona tego nie widzi. Jest czas kiedy określa się mianem matki, i tylko matki. Włosy ma piękne, ale standardowo związane w koński kucyk, żeby dziecko nie wyrwało kolejnej garści damskiej sierści, albo żeby kaszka nie zrobiła kolejnego kołtuna na głowie. Nie ma czasu zadbać o siebie, a jak już go ma, to jej się nie chce. Jest czas kiedy krew ją zalewa, nerwy ostatkiem sił trzyma na wodzy. A wtedy wchodzi do domu ukochany i raczy się psia mać uśmiechać. Szczerzy zęby na wypoczętej w porównaniu do niej twarzy i twierdzi, że ten „dzień jest dobry”. Pyta on jak mija dzień królowej i dopytuje o jakiegoś aniołka. Rozgląda się mama po pokoju i szuka tej aureolki, którą dziecko najwyraźniej zgubiło wraz z wyjściem taty z domu. Puszcza więc spojrzenie „chyba sobie ze mnie jaja robisz?”, daje tatusiowi na ręce „skrawek nieba” i z ulgą na sercu wychodzi trzaskając za sobą drzwiami.
Bogata w doświadczenie rozmawiam z bezdzietnymi koleżankami i uświadamiam je, że dziecko nie scala związku, tylko wystawia je na poważną próbę. Bo nerwy związane z gwałtowną zmianą stylu życia udzielają się osobom, które są najbliżej mam. A najbliżej mam powinni być mężowie. „Weź Karolina nie opowiadaj mi nic, bo ja matką przez to nie zostanę” – więc nie opowiadam. Rozmawiamy zatem o pogodzie i przepisie na ciasto z masą taką i sraką, by spotkać się za rok czy dwa. I widzę znajome twarze jakieś takie zmartwione, zatroskane, z połową makijażu na buzi. Wypisz wymaluj „Mamusia świeżoupieczona”. „Karolina, pół roku wyjęte z życia. No nie miałam świadomości co, gdzie, jak, dlaczego”. A kochana chciałaś słuchać? To znaczy ja wiem… wiem, że położna wręczyła Ci gazetkę, w której piękna pani z widocznie zaokrąglonym brzuszkiem prezentowała się cudnie na zdjęciu. Zero cellulitu i brak jakichkolwiek rozstępów. Na drugiej stronie ta sama pani trzymała już na rękach dziecko. W nienagannej figurze przystawiała czyste, uśmiechnięte niemowlę do piersi, z której oczywiście płynęło pyszne mleko. Magia po prostu. I Ty tej magii chciałaś. Rozumiem, że moje opowieści o bólu, dezorientacji, nieznanych dotąd emocjach, nie pasowały do euforii jaką czułaś chcąc zostać matką i poźniej będąc w ciąży. Ja wiem, że w małym paluszku miałaś metody przystawiania dziecka do piersi. Że znane są Ci składy chemiczne wszystkich chusteczek nawilżających, kremów, posypek i tak dalej i tak dalej. Ale posłuchać warto o tej drugiej stronie medalu. Bo nadchodzi taki czas w życiu kobiety, że żadna krwawa historyjka nie będzie w stanie ją zniechęcić przed zostaniem matką. Ona będzie tego tak mocno chciała, że choćby miała chłopa zajeździć to matką ma być i koniec. Bo instynkt macierzyński to nie mit. On naprawdę się budzi w odpowiednim momencie. Dlatego pytam się, jak się ma Twoja psychika młoda mamo? Jak radzisz sobie z emocjami i zastaną nową rzeczywistością? Jak radzisz sobie z hormonami, które jeszcze Twojego organizmu nie opuściły, a przy stanach przedmiesiączkowych to zaledwie mały pikuś? Jak przyswajasz wiedzę, której żadna szkoła rodzenia Ci zapewnić nie mogła? No jak?
Macierzyństwo to trudna sztuka. Trudniejsza niż sie wydaje. Ale mogę dać Ci gwarancję, że będzie lepiej, zdecydowanie lepiej. Przyjdzie taki dzień, a mówię Ci, że przyjdzie na pewno, gdy zapytasz dziecko co je boli, a ono może nie powie, ale przynajmniej pokaże co jest na rzeczy. Przyjdzie taki dzień, w którym dziecko widząc, że płaczesz podejdzie do Ciebie i Cie przytuli. Taki dzień przyjdzie na pewno. W dodatku szybciej niż myślisz.