Wiejska moda dziecięca

Ileż razy się przybierałam do tego, by stworzyć ten wpis… O matko i córko!!! Ileż to razy miałam tylko uspać synów i coś napisać. Budziłam się po kilku godzinach, przytulona do kołdry i poduszki z myślą „a takiego wała, śpię dalej”. Noż musiałam się z Wami tym podzielić. Zatem w końcu (!!!) do brzegu…

Nie wiem czy to akurat dobre określenie „wiejska moda dziecięca”. Nie jestem przekonana co do tego, że faktycznie można rozróżnić sposób ubioru miejski i wiejski. Nie każdy bowiem podchodzi do ubioru dzieci tak jak ja, czyli dosyć tradycyjnie. Kontynuuję spuściznę modową dzielącą ubrania na te „odświętne” i „na co dzień”. Na pewno jest kilka kwestii, związanych z ubiorem moich dzieci, które dla mnie są wyznacznikiem tego, że mieszkamy na wsi. Wynika to na pewno z tego, że nie mam oporów, by dawać im zaznać jak ja to określam „wiejskiej integracji sensorycznej”, polegającej na niczym innym jak na zażywaniu dzieciństwa w pełni. Dzieciństwa mokrego, brudnego, podartego i takie tam… Jednak żeby nie było, ja też lubię zadbać o to, by wyglądały schludnie i adekwatnie do swojej wagi, sytuacji czy rangi wydarzenia.

Zarówno moje dzieci jak i ja mamy w nieco głębszym poważaniu wybór ekstrawaganckiej stylizacji, jeśli chodzi o wyjścia na dwór, na pole tudzież inne wiejskie miejsca. Cóż mamy zaszczyt olewać?

Kolor.

Ano tak moi drodzy. Mam dwóch synów, ale nie ma dla mnie znaczenia jakiego koloru są ich buty, spodnie, bluzki, bluzy itd. gdy w grę wchodzi zabawa w wiejskiej dżungli. Podstawą jest ubranie ich adekwatnie do pogody. Słoneczko praży ładnie zarówno bluzki różowe jak i niebieskie. No już może nie robię sobie jaj z zakładania im falbanek i kwiatuszków. Aż taka perfidna nie jestem. Jednak mam np. ciepłą, polarową bluzę w kolorze wściekłego różu, w której młodszy kawaler popyla po dzielni. „Jak córeczka ma na imię?” – Andrzej. „Aha, dziękuję”. Tak jest oczywiście z ubiorem synów „na co dzień”, gdy nie pokazuję ich szerszej publiczności.

Nowe ubrania

Z tymi nowościami ubraniowymi to jest tak, że kupuje je gdzieś do 1.5 roku życia dziecka wręcz okazjonalnie. Dużo rzeczy dzieci mają po starszym rodzeństwie, kuzynostwie itp. Nawet kiedyś mnie zapytano ile utrzymanie dzieci na wsi może kosztować? Moim zdaniem pociechy do powiedzmy roku, jeszcze jak w dodatku są karmione x czasu piersią to i nie za wiele. Czemuż to a czemuż? Ja się mogę długo rozpisywać, ale myślę, że warto też pokazać o co kaman. Przede wszystkim dużo zabawniej patrzeć na dzieci tarzające się w błocie w ciuchach, które nie są najlepszej jakości. Nie wiem czy przyjemnością byłoby spoglądać na pociechy umorusane kurzem w trakcie żniw bądź wykopków, kiedy miałyby na sobie ciuchy tego no… „Dolcze i Gabana”… No, wiadomo o co chodzi.

Nie miałabym „czystego sumienia” dobierać synom ekstra ubrania, wiedząc że idziemy dać jeść zwierzętom, gdzie poziom morusania się kukurydzą bądź sianem sięga zenitu. Świeżouprane, pachnące spodnie już nie raz przegrały walkę ze smarem, kałużą, tudzież krowim gównem. Pralka wszystko zniesie. Pytanie tylko czy ja bym te efekty specjalne na ciuchach zniosła wiedząc, że wydałam na nie większą sumę pieniędzy.

Warunki pracy mieszane z zabawą mamy dość … brudne. Ja i moje dzieci nie mamy z tym problemu. Tzn. ja czasami mam, gdy nie mogę doczyścić ubrań z plam nieznanego pochodzenia, ale moi panowie zdają się być zawsze zadowoleni.

Nieraz dziękowałam ubraniom, które dzielnie służyły moim dzieciom, dziękując im za ich posługę. Po czym bez oporów wrzucałam je do kosza. Miałam bowiem świadomość tego, ile miały ów ciuszki lat, i ilu rozrabiakom służyły. Były dzielne, ale nie na tyle dzielne, by wygrać z wiejskim brudem bądź praniem numer 200.

„Ubrania odświętne” – cóż takiego mam na myśli? Ubrania „wyjściowe”, „kościołowe”, a teraz nawet te „przedszkolne”. Mnie było dane poznać prawdziwe koszta ubrań, gdy dziecko trzeba było wysłać „w świat”, by liznęło edukacji i zabawy z innymi dziećmi. Kiedyś codziennie, gdy wracałam ze szkoły słyszałam tekst typu „przebież się w ubrania codzienne”. Teraz mnie przyszło wypowiadać te słowa. Bolało by mnie z deka, gdybym musiała nowokupione ubranie, założone raptem raz czy dwa, przełożyć na półkę z ciuchami do co dnia. Szczerze mówiąc boli mnie na samą myśl o tym.

Swoją drogą nie wiem czy wiecie, że po podwórku latem najlepiej chodzić na bosaka? Moje chłopy biegają boso lepiej niż w adidasach. Ja kiedyś próbowałam tak przejść pół podwórka… Słałam joby jednocześnie podziwiając ich za to jak gruboskórne mają nóżki. Szacun chłopaki. Szacun!

A jak to jest z modą u Waszych pociech? Też dzielicie ubrania na „odświętne” i „na co dzień”?