Drewniane domy – jak to z nimi jest?

Kilkanaście lat temu przyjeżdżał do mnie na herbatkę kolega, którego ubrania pachniały w bardzo charakterystyczny sposób. Ja będąc po uszy w koledze zakochana wdychałam ten zapach niczym najdroższe perfumy. Po niemal 10 latach weszłam do pewnego starego domu, stojącego nieopodal mego miejsca zamieszkania. Od razu poczułam bardzo intensywny, charakterystyczny zapach. Stałam tak chwile, by przypomnieć sobie z czym mi się on kojarzy. Dałabym sobie w końcu rękę uciąć, że znam tą woń. I nagle przyszło olśnienie. Tak, identycznie pachniały ubrania tamtego kolegi. W głowie ekscytacja, bo powróciły piękne wspomnienia, na buzi szeroki uśmiech – radość po prostu. I słyszę po chwili jak do domu wchodzi starsza osoba, która mieszkała w tym budynku. Krzywi się strasznie, ewidentnie coś jej się tu nie podoba.

Pytam zatem: „Coś się stało?” I słyszę: „To ten smród, nie znoszę tego smrodu”. „Słucham?” – pociągnęłam temat, bo zaskoczono mnie tym bardzo. Po czym usłyszałam: „Ten zapach to zapach dawnych czasów i tego starego domu. Tak bardzo marzyłam, by się stąd wyprowadzić, by pozbyć się tego zapachu na zawsze”.

Jak byłam nastolatką strasznie piekliłam się o to, że muszę sprzątać pokoje, które były naprawdę duże. No bo co tu się oszukiwać, niektórzy na wsi mają salony wielkości mieszkań w mieście. Przyszłam raz naburmuszona do mamy i zaczęłam narzekać mówiąc coś w stylu: „po co nam takie duże pokoje? nie mogliście zrobić mniejsze? i po co ich aż tyle?” – Znacie jakiegoś mistrza ciętej riposty? Takiego co jednym zdaniem zgasi nawet największego focha na dzielni? Dla mnie w tamtej chwili była nim moja mama: „Jak byś Ty mieszkała kilkadziesiąt lat swojego życia w ciasnocie, nie mając nawet metra kwadratowego dla siebie, to też byś marzyła o przestrzeni”. I jak się nie trudno domyślić, moja fochnista gwiazdka zgasła. Ba! zrobiło mi się naprawdę głupio.

Chyba nie muszę tłumaczyć jak bardzo w trakcie opisanych sytuacji przekonałam się, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia? Ale dziś nie o tym. Chciałabym przyjrzeć się tym starym drewnianym domkom, na widok których ja osobiście wzdycham rozmarzona, bo przypominają mi się pierwsze lata mojego życia. Tylko żeby było jasne moi drodzy, to były zaledwie 4 lata z drobnym hakiem, kiedy ja w takim domu faktycznie mieszkałam. I serio pamiętam pewne sytuacje jakie miały wówczas miejsce. Jednak to były czasy, gdy ja tam „tylko” mieszkałam. Ze względu na mój wiek to raczej nade mną skakano i dbano o moje dobre samopoczucie. O prawdziwych urokach życia w takim domku to ja wiem tyle co nic. Zatem od czego by tu zacząć…?

Jestem na świeżo po rozmowie z moją mamą o tym jak to było mieszkać w drewnianym domu i jak na wsi mieszka jej się dziś. Zacznę więc od tego, że mama miała okazję mieszkać w warunkach, które ja gdzieś na etapie szkoły gimnazjalnej określiłabym żartobliwie mianem „epoki kamienia łupanego”, choć autentycznie do tej epoki było im daleko. Pierwsze 14 lat swojego życia mieszkała bowiem w domu (o którym nie raz wspominała, ale co mnie to kiedyś obchodziło?) zbudowanego nie tyle z drewna co z cegły wypalanej z gliny. Ani mi, ani osobom mieszkającym w mojej  okolicy nie jest trudno sobie takie coś wyobrazić, gdyż blisko nas jest Muzeum Rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu, gdzie nawet tego typu domek pochodzący z miejscowości, w której wychowała się moja mama stoi. Wycieczki do tego muzeum to był absolutny „must have” na początku nauki w niemal każdej okolicznej szkole. Ja i mój mąż zaliczyliśmy tam ślubną sesję zdjęciową, choć jako taką sławę temu miejscu zrobiły panie z wypiętymi biustami ubijające masło w teledysku Cleo i Donatana do piosenki pt.  „My Słowianie”. Poniżej jandrzejmama i jandrzejtata, zwani niegdyś „Karolina i jej fagas” na tle sławiennego domku, w którym ów masło ubijano.

 

Wracając do tematu, chciałabym podkreślić dlaczego moja mama wspomniała o ciasnocie i braku wolnego miejsca. Taki domek nie dzielił się na nic więcej jak jeden pokój i alkierz, który był taką naszą współczesną kuchnią. Był również rozbudowany komin, poniżej którego trzymano kury w okresie zimowym, by jajonośne ptactwo zwyczajnie nie pomarzło. Miejsca zatem nie za dużo, nie mówiąc już o braku własnych pokoi i dbaniu o coś za co obecnie ludzie są gotowi się pokłócić – czyli prywatność. Na okres zimy trzeba było oczywiście dom jakoś ogrzać, bo stał on nie na podmurówce, a na kamieniach po prostu, więc ocieplano go liśćmi bądź kolkami z sosny. Jak komuś było zimno to w pogotowiu zawsze był serdak, na nogi można było narzucić wojłoki (wełna filcowana, a na wierzchu kalosze) i w sumie tyle. No rzecz jasna palono także w kotlinie czy jak kto woli w angielce. Latem jednak gotowanie w domu właśnie na tym „sprzęcie” sprawiało, że bywano w chałupie zdecydowanie cieplej niż na dworze, więc z ochłodzeniem się bywało trudno. No ja tu gadu gadu o glinie… a miało być o drewnianych domach… Jednak widziałam na własne oczy domy drewniane, które również nie miały w środku nic innego jak pokój i alkierz właśnie. Idziemy dalej…

Tak więc po ślubie moja mama przeprowadziła się do domu, który jak określiła „był już znacznie większy i bardziej nowoczesny jak na tamte czasy”. I to już mowa o domku, który na swoim fanpage`u Wam pokazywałam.

I ja w tym domu mieszkałam, a z niego pamiętam tyle, że była kuchnia i jeden pokój. No… dwa pokoje. Jedno pomieszczenie było dla mnie zawsze bardzo tajemnicze. Nigdy bowiem mnie do niego nie wpuszczono. Zawsze zastanawiałam się co on w sobie kryje i czemu nie mogę tam wejść. Dziś się dowiedziałam … „Córko toć to był pokój, gdzie przyjmowałam gości. Tam było zawsze posprzątane. Czy do pokoju dla gości wpuściłabyś yyy ile Ty tam miałaś lat jak tam jeszcze mieszkałaś? aha… Czy wpuściłabyś tam 4 letnie dziecko?” Szczerze? Nie wpuściłabym 😉

Mój tata dodatkowo zdradził mi, że był w tym domu sklep. Tak tak, dobrze czytacie. „Bo u nas to się mówiło zejdź do sklepu po ziemniaki” – Ten sklep to nic innego jak piwnica oczywiście. A w tym domu prócz domowników były korniki, myszki i parę innych stworzeń. Jednak wymagania względem warunków życia były jakby mniejsze. Klimy nie było, ale był tam klimat 🙂

Rozmawiając z osobami, które mieszkały w drewnianych domach zazwyczaj spotykam się ze wspomnieniami pozytywnymi, związanymi przede wszystkim z ciepłymi relacjami rodzinnymi. Często skupiają się one na zabawnych sytuacjach, wydarzeniach wywołujących na ich twarzach radość. Pamiętam jednak cały czas o opisanej na początku tego postu sytuacji, gdy pewne kwestie nie wprawiały dawnych domowników w stan ekscytacji. Domy te moim zdaniem mają przede wszystkim dusze, prawdziwe historie ludzkie. Należy bowiem pamiętać, że tam ludzie nie tylko umierali, ale również się rodzili. To jednak dla mnie zbyt trudny temat, by coś więcej w tej kwestii pisać.

To jak to było z tymi domami? Tak jak i z dawnym życiem. Czasy były jakby „inne”. Brakowało zdecydowanie przestrzeni, której teraz mamy aż przesyt – czy jest z tego tytułu lepiej? Moja mama twierdzi, że w domu było mniej pracy, bo mniej sprzątania. Teraz gdy gospodynie domowe mają kilka razy więcej pomieszczeń do ogarnięcia, nie mają czasu (tak jak kiedyś inne panie) spotykać się by wspólnie pleść serdaki, chusty itp. rzeczy. Coś za coś chciałoby się rzec. Trudno dziś o równowagę.

Na swoim fanpage`u napisałam parę dni temu, że jest nam lepiej inwestować w beton, by ze łzami w oczach podziwiać stare drewno. Próbujemy coś odmalować, coś odrestaurować, ale tego co siedzi w naszych głowach nie odświeży żaden pędzel. Co się jednak dzieje, gdy ludzie próbują zadbać o stare drewniane domy? Magia 🙂 i ten kawałek magii teraz Wam pokaże. Powzdychajmy chwilkę. Zróbmy głośne OCH i ACH. Proszę bardzo:

Zdjęcia pochodzą z fanpage`a Sielski Dom i Ogród, do którego serdecznie Was zapraszam, link do niego macie TUTAJ

Odrestaurowywaniem tego domu zajmuje się osoba mieszkająca na terenie tej samej gminy co ja, z czego jestem szalenie dumna. W krótkiej rozmowie ze mną autorka powyższych zdjęć określiła swój domek mianem „skarbonki”i „perełki”. Jednak to co mnie urzekło najbardziej to to co usłyszałam później: „ten domek to moja interpretacja wiejskiego życia”. I choć moja rozmówczyni podkreśliła, że zajęcie te wymaga ogromnej pracy i sporych kosztów to na pytanie „Dlaczego to robi?” odpowiada bez zastanowienia: „bo to kocham”. Jesteście ciekawi jak odnawianie takiego budynku wygląda od kuchni i jak piekielnie zdolne osoby mieszkają w gminie Zaręby Kościelne? Już wkrótce więcej na ten temat na blogu.

A Wy jakie macie wspomnienia związane z drewnianymi domami?

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *