Wczoraj
Jest rok 1994. Mała dziewczynka o imieniu Karolina zbiera nieopodal domu kamienie do starego garnka. Chce je przenieść w zapomniane już przeze mnie miejsce. Nagle na podwórko wjeżdża fiat 126p, koloru białego. Z samochodu wysiadają mężczyzna i kobieta. Oboje coś niosą. Karolina biegnie do domu, by przywitać rodziców i zobaczyć co się dzieje. W środku mama kładzie na łóżku małe dzieciątko owinięte w kocyk i pyta się córki, czy wie jak jej mała siostrzyczka ma na imię. Karolinka to wie, bo ktoś jej to wcześniej uświadomił. Jednak jest zbyt nieśmiała, by powiedzieć to na głos. Mama się uśmiecha i mówi: „Agata. Twoja siostra ma na imie Agata”. Cała reszta tej historii ginie gdzieś w czeluściach mojej głowy. Jakby ktoś zrobił PSTRYK i zgasił światło.
Karolina budzi się rano i uświadamia sobie, że jest sama w domu. Wszyscy są pewnie na podwórku. Już myśli wstać, gdy koło łóżka dostrzega gumowego pająka. Zabawka starszej siostry. Justyna wie, że młodsza siostra boi się pająków. Karolina zaś wie, że ten pająk nie znalazł się tam przez przypadek. „Niech tylko mama się dowie. A się dowie…” Karolina sięga po jakiegoś kija, stojącego nie pamiętam gdzie i dotyka nim pająka. Jest lekko przestraszona, obawia się, że bestia się poruszy. Podejmuje decyzje: poczeka aż ktoś przyjdzie i go zabierze. Czy ktoś przyszedł, nie pamiętam. PSTRYK
– Karolinka siada na kolanach u mamy i mówi swój pierwszy wyuczony na pamięć wierszyk: „W pokoiku, na stoliku, stało mleczko i jajeczko. Przyszedł kotek, wypił mleczko i ogonkiem zbił jajeczko. Przyszła mama kotka zbiła i przez okno wyrzuciła. Przyszedł tata kotka schował, a mamusie pocałował”.
– „Brawo kociak. Kto Cię tak pięknie wierszyka nauczył?” – pyta mama.
– „Tata” – odpowiada dumna Karolinka.
– „To idź i daj mu buziaka”. PSTRYK
„Dziewczynki, szybko wyjrzyjcie przez okno” – mówi tata cały w skowronkach. „Na słupie siedzi sowa”. Podekscytowane wyglądają przez okno. Justyna krzyczy radośnie, że tak, widzi ją. Karolina jest na siebie zła. Nie może jej dostrzec. Taka okazja, a ona sowy nie widzi. PSTRYK
– „Karolina grasz w zbijaka?”
– „A kto gra?”
– „Agata, Dorota, Paweł, Krzysiek … (cała zgraja), grasz?”
– „Gram…!”
I tutaj już jest tylko jasność. Zabawy na podwórku, siedzenie przy ognisku do białego rana… Te i wiele tego typu wspomnień siedzi w mojej głowie. Nie każda sytuacja ma swoją datę i miejsce. Są one jednak naszpikowane emocjami, które trudno jest mi opisać. Szczególne w nich jest to, że są moje. Widziane moimi oczami, tylko ogarniane mniejszym rozumkiem i znikomą świadomością tego jak bardzo brakować będzie pewnych ludzi, pewnych chwil.
Żyłam w czasach, gdzie dzieciom nie szukało się zajęcia w domu, tylko brało się je na pole, by mieć je na oku i móc pracować. Biegałam boso po trawie. Jadłam owoce prosto z krzaczka. Gdy chciało mi się pić, dawano mi wodę ze studni. Nikt nie drżał o to, czy ta woda mi zaszkodzi. Gdy wychodziłam z domu bez zgody rodziców (a zdarzało mi się), bliscy nie bali się o moje bezpieczeństwo, bo jedynymi atrakcjami byli dla mnie moi rówieśnicy z wioski, u których finalnie można było mnie znaleźć. Pomaganie przy drzewie, pielenie buraków, karmienie krów i wiele innych czynności, nie było odstępstwem od codzienności. To była moja codzienność. Wieczorami nie oglądało się telewizji, tylko chodziło się na długie, letnie spacery z przyjaciółkami. Siadało się na ciepłym asfalcie i cieszyło się wakacjami. Gdy zapragnęłam czegoś ze sklepu, wsiadałam na rower i pedałowałam ile sił w nogach, osiągając swój cel. Nie zawsze byłam zachwycona, że muszę coś zrobić. Nie zawsze z uśmiechem na twarzy wykonywałam swoje obowiązki. Czy coś mi z tytułu ich wykonywania ubyło? Nie. A gdybym mogła spotkać siebie z dawnych lat i przekazać sobie choć jedną radę na przyszłość… nic bym sobie nie powiedziała. Po prostu bym milczała, uśmiechając się do Karolinki z dawnych lat. Bo i tak bym siebie nie posłuchała. I tak popełniałabym stare błędy i szukała po omacku właściwej ścieżki w życiu.
Po latach widzę, że miałam szczęście. Prócz zdrowych rąk i nóg, rodzice dali mi dwie siostry, których obecność doceniam w sposób szczególny odkąd zostałam mamą. Dzięki moim rodzicom dostąpiłam również ogromnego przywileju. Wychowywałam się na wsi. Bo uważam, że jest to ogromny przywilej. Jestem przekonana, że obowiązki domowe, ale i te w gospodarstwie ukształtowały mnie jako człowieka. Dzięki temu, że wakacje nie kojarzyły mi się tylko z wyjazdami i odpoczynkiem, ale również z ciężką pracą w polu, zawsze wiedziałam, że pieniądze nie spadają z nieba. Nie możność posiadania wszystkich zabawek świata, czy ciuchów, których nie raz koleżankom zazdrościłam, nie uczyła mnie marudzenia i użalania się nad sobą. Mobilizowało mnie to, by dorabiać w pracach sezonowych i nabywać te rzeczy za własne zarobione pieniądze. Mnie było dane zaznać czasów, gdy nie było komputerów i telefonów komórkowych. Nie trzeba było mnie wyganiać na dwór i zachęcać do zabawy na świeżym powietrzu. Bo zawsze wiedziałam, że na dworze ktoś na mnie już czeka. Bo dzieci z mojej wioski czerpały radość z życia grając we wspomnianego „zbijaka”, piłkę nożną czy siatkówkę. Potem przyszły czasy komputerów i ekscytacji grą zwaną „pasjans”. A tuż po tym zaczęły się komórki, puszczanie sławiennych „strzałek” i pisanie sms-ów do kogokolwiek, byleby było do kogo pisać. Tak zaczęły się słynne teksty typu: „kim jesteś?”, „przedstaw się”. Dostałam dziesiątki takich wiadomości. Jedna z nich była dla mnie kluczowa, bo odpowiadając na pytanie: „kim jesteś?”, zaczęłam swoją 10-letnią znajomość z kawalerem, z którym nawet wzięłam ślub. Udało się dzięki temu dotrzymać słowa danego samej sobie, że nie wyprowadzę się z domu rodzinnego dalej niż w promieniu 50km. Bo jestem sentymentalna aż do bólu, przywiązuje się do ludzi i miejsc. Niestety nie zawsze ludzie i miejsca przywiązują się do mnie. Ale to już inna historia.
Mam świadomość, że moje dzieciństwo było inne niż dzieciństwo moich dzieci. Było ono na miarę tamtych czasów (lat 90-tych). Idealnych czasów. Czasów tak wspaniałych, że jak o nich myślę to aż boli. Boli z żalu, że tak szybko minęły. Bo przecież to było raptem „wczoraj”. A w lipcu skończę 28 lat. I wiem, że jeszcze dużo wspaniałych przygód przede mną. Póki co ciesze się, że trwa „dziś”. I żyję tak, by być z siebie zadowolona, gdy nadejdzie „jutro”. Bo „jutro” nadejdzie na pewno.