Wiejskie wesela

 

Gdy miałam kilka, kilkanaście lat, osoby z mojej rodziny brały śluby, których szczegółów kompletnie nie pamiętam. W wieku rzekłabym „mało poważnym” w kościele czekało się końca przysięgi, by pojechać już na wesele. Byłam w tym dniu na porządnym głodzie, no bo przecież będzie się jeść na przyjęciu, więc nie ma co się objadać…

Moje podejście do ślubów oczywiście się zmieniło, gdy sama wychodziłam za mąż. W chwili, gdy zbliżał się mój dzień, wyjęłam wszystkie płyty z „wesel” znajomych jakie miałam, by obejrzeć w końcu relację ze ślubów, które kiedyś konsekwentnie przewijałam do przodu… Bo to mało ważne, bo szkoda czasu, bo grunt to impreza. No ten grunt się zawalił jak trzeba było samej stanąć na podium w białej sukni i pięknie się uśmiechać. W końcu trzeba było wiedzieć „co robić”. Zaznaczę również, że ja wychodziłam za mąż w wieku niespełna 24 lat. Można by zapytać: „co tak szybko?” Biorąc pod uwagę fakt, że moja mama miała w moim wieku już trzy córki, było to całkiem mocne zderzenie z tym, że punkt widzenia zmienia się wraz z „postępem ludzkości”.

No ale zaraz… ja tu już o ślubach i weselach, a przecież najpierw to trzeba było młodym z domu wyjechać…

Wyjazdy! Ach, co to były za wyjazdy! A no takie, że rzadko się na nich bywało 😀 no chyba, że chajtała się akurat osoba bardzo zaprzyjaźniona, chrześniak, chrześniaczka… Ktoś taki, że nie było bata i trzeba było na wyjeździe być. Pana młodego błogosławili rodzice i następował przejazd do panny młodej. Gdzieniegdzie zdarzały się bramy tuż przy wjeździe na posesję młodej, w których (tak jak mi tłumaczono) stało zawsze, tylko i wyłącznie rodzeństwo panny młodej. Po co? Trzeba było sobie pozwolenie na wjazd zwyczajnie od nich wykupić. Płacono różnie… Jak moja siostra młodsza miała wyjazd, zgarnęłam cukierki, bo zwyczajnie byłam wtedy w ciąży. Starsza siostra zgarnęła chyba coś mocniejszego… Zdarzały się oczywiście szlabany na drogach robione przez sąsiadów czy znajomych.

Ale hola hola. Tuż przed wioską panny młodej działo się coś jeszcze. Coś czego u mojego męża nie znano, a u mnie było praktykowane jak to się mówi „od zawsze”. Rzekłabym, iż mowa oczywiście o „ostatnim kawalerskim”, jednak jak się okazało nie jest to wcale takie oczywiste. „Chleb powszedni” kawalerskiego picia okazał się być nie lada zagadką, gdy bliska osoba z rodziny męża wychodziła za mąż. „Myśmy się zastanawiali czemu oni tam na drodze stoją? Baliśmy się, że coś się stało”- opowiadał mój luby śmiejąc się w głos.

Na sali weselnej łatwo można było poznać kto był na wyjeździe „u młodych”, gdyż obecni tam Panowie mieli przypięte (aż zguglałam nazwę) kotyliony czy też kokardki weselne na marynarkach. Do dziś nie pamiętam jak to leciało z tym po której stronie przypinało się je, gdy dany pan był żonaty, a po której gdy był kawalerem. Zawsze mi się to myliło. Zdarzali się panowie, którzy nie przyznawali się do ożenku, by kotylion nosić po kawalerskiej stronie. Przyszły jednak czasy na dobieranie koloru krawatu do sukienki towarzyszącej pani i było już prościej się zorientować, że coś jest nie halo.

Od samego początku wyjazdu aż po koniec imprezy przygrywał niegdyś zespół weselny. Dziś jest kilka rzekłabym „nowości”. Do wyboru doszły bowiem Dj-ie, wodzireje, animatorzy dla dzieci. No… wszystko teraz się da, oby kasa była.

W filmach zagranicznych zawsze do ołtarza pannę młodą prowadził tata. Pan młody czekał posłusznie przy ołtarzu, by przejąć lubą. Byłam na dosłownie jednym ślubie, gdzie było dokładnie tak samo. Ślub był w Warszawie. Spora wioska trzeba przyznać 😀 a tak serio to u nas po prostu się tego nie praktykuje… Chyba! Do ołtarza idą młodzi pod rękę, a za nimi idą świadkowie. Jedna para świadków, rzadko kiedy jest tych par więcej. I niby na tym mogłabym skończyć swój wywód, gdyby nie to, że jakieś 3 lata po ślubie dowiedziałam się, że można wypatrzyć w kościele, które z małżonków będzie wiodło prym w związku. „Jak wychodzą spod ołtarza i gra walc Mendelsona” – i takim oto sposobem okazało się coś co ja wiedziałam od dawna! Mój mąż poszedł pierwszy, a ja podążałam za nim… A no tak. Ja może i derta kobita, ale serce mam dobre. Niech ma!

Dawne wesela były radosne i huczne. Teraz też są, jednak da się wyłapać kilka odstępstw od tego co niegdyś było. Gdy przechodziłam moment fascynacji weselnymi balonami, które dorośli dawali mi do zabawy – wesela odbywały się w remizach. Takich wiecie – bez klimatyzacji, pokoi noclegowych, krzeseł (były ławki) i paru innych udogodnień. Zdarzało się, że toaleta była gdzieś tam na dworze. W zimę stanie w kolejce po potrzebę ze względu na mrozy bywało ciekawe. Do dziś pamiętam koleżanką zdenerwowaną pod drzwiami, tupiącą niecierpliwie nóżkami, mówiącą na głos przez zęby – „ile to w kiblu można siedzieć?” Po czym zza otwartych drzwi ukazała się uśmiechnięta panna młoda. Remizy były wypełnione gośćmi po brzegi. Jakie jadło stało na stole nie pamiętam. Tatusiowie gonili zawsze do wiejskiego stołu. Tam właśnie była plejada atrakcji, w postaci świeżych wędlin i soku z gumijagód w beczkach. Stoły te były szykowane przez gospodarzy uroczystości. Dziś oferują je właściciele sal, zaś na każdy produkt trzeba mieć odpowiedni certyfikat.

Ciekawym punktem programu są oczepiny. Dużo konkurencji, które z biegiem lat też się zmieniają. Jak miałam naście lat weszła przejedzona już zabawa w „karetę króla i królowej”. Każdy uczestnik za przegapienie przydzielonej sobie postaci z dworu musiał wypić kieliszek wódki. Do dziś uśmiecham się, gdy przypomnę sobie wujka wykłócającego się, że on jest koniem i z kieliszka pić nie będzie, bo konie piją wiadrami.

Jak bardzo „wiejskie” były to wesela nie wiem. Ja innych imprez tego typu po prostu nie znałam.

Na przestrzeni lat wiele w tym temacie się zmieniło. Na ostatniej takiej imprezie w remizie byłam w 2010 roku. Kiedyś na parę dni przed weselem dekorowano „salę” weselną siłą swoich mięśni i determinacją, by impreza się odbyła. Teraz dba się o zatrudnienie odpowiednich ludzi, którzy zwyczajnie na tym zarabiają.

Czasami mam też wrażenie, że dziś wesela są prawdziwą rewią mody. Szykowne są imprezy z totalnym przytupem i przepychem atrakcji. Zmiany, zmiany, zmiany. Jednak ja biorę to na klatę i cieszę się, że ślub to powód do pozytywnego śmiechu, pląsania po parkiecie, spotkań rodzinnych osób, które na co dzień się nie widują. Już od ładnych paru lat wesela niby wiejskie – mają mało wspólnego z wiejskością. Albo… Wiejskość nabrała innego charakteru. Ja obstawiam to drugie.

Co wyróżnia wesela w moich stronach? Zdecydowanie stawianie na muzykę „disco polo” tudzież muzykę rozrywkową (jak zwał tak zwał) i liczba gości. 200-300 osób – w tych granicach plasuje się ilość gości na takiej imprezie. Stoły wiejskie, stoły słodkie, barmani i itp. atrakcje – no jest grubo kochani.

Co więcej a propos przesądów? Zapytałam Was o to na fanpage`u:

„A wesele wtedy jeszcze mieszczuchowe liczy się? U mnie nie ma aż tak. Same popularne 1. Coś starego – spinki miałam 2. Niebieskiego – u mnie podwiązka 3. Pożyczonego – biżuteria od szwagierki (jeszcze nie skumałam do końca że to małpa jest)” – pozdrawiamy szwagierkę.

„Wystawianie butów na parapet w noc przed ślubem, aby pogoda dopisała. Mój brat nam dopomógł 😀 my mieszkaliśmy wtedy na stancji. Pisze do niego w piątek późnym wieczorem: „wystaw moje pantofle na parapet”. Przyjeżdżam do domu rodziców już ufryzowana i umalowana, świadkowa przyjechała to lecimy się ubierać 😀 wszystko ładnie-pięknie… Czas na butki i… wielki zonk. Jakim cudem stały się za małe ??? pytam brata gdzie postawił, jego odpowiedź to „na balkonie”. W nocy padał deszcz… Od godziny 6 rano było 30 stopni 😀 chyba podziałało” – ja tego numeru z wystawianiem butów nie znałam. Może dlatego u mnie padało?

„Coś starego, coś niebieskiego w ubiorze panny młodej. Mi w sukni odpruła się jedna niteczka i moja chrzestna (z okolic Oświęcimia) ZAKAZAŁA przed ślubem cokolwiek szyć, żeby później w życiu nie kuło. Mi rodzice przed błogosławieństwem włożyli pieniądze do buta” – też miałam 100zł w bucie! Pół wesela myślałam czy ten pieniądz się nie zniszczy 😉

„My mieliśmy ślub w wymarzonym maju ? niestety co niektórzy jeszcze wierzą w przesądy i nie jeden by skwitował „majowa sukienka szybka trumienka”… Póki co żyjemy i jesteśmy szczęśliwi ??” – a wie ktoś jak to jest z kwietniem? Nie wiem czy dobrze wybrałam. 

„U niektórych, w naszych stronach się nie spotkałem: Młody młodej do pantofla 100zł wkładał”. – nie wiem czemu młody to robił 🙂 rodzice podobno pieniążki do buta wkładają 😉
„No i odpowiedź na pytanie przed salą ” co wybierasz, chleb czy sól” ciekawe co sama odpowiedziałaś 
Jak pamiętam to odpowiedź typu : chleb i pana młodego, co by pracował na niego” – dokładnie to odpowiedziałam 🙂
Coś o weselach wspominałam również w jednym z moich pierwszych tekstów na blogu –> Wieś się bawi
P.S. Znasz jakieś ciekawe przesądy związane ze ślubem wiejskim?  Zapraszam.